Ślepy los

 

Zarzucono mi, że czytając książkę nie potrafię później ocenić jej obiektywnie, że nie zauważam czasu, w jakim powinnam dostrzegać jej bohaterów, że na wszystko patrzę przez pryzmat współczesności. Oczywiście jest to totalną bzdurą, która raczej wynikła z faktu niezrozumienia indywidualności osoby czytającej. Cała filozofia recenzji polega bowiem na własnej interpretacji metafor i subiektywnej opinii. Każdy czytelnik ma prawo do swojego zdania i bardzo dobrze, jeżeli chce je głośno wypowiadać. I obojętnie czy będzie zachęcał do lektury czy nie, to jednak będzie świadczyć o tym, że jeden dzień w życiu poświęcił na jej przeczytanie. A pryzmat współczesności? Chyba jest zawsze, bo człowiek został tak skonstruowany, że jego ego często w wyobraźni staje w konkury nawet z bohaterem książki, ale realnie raczej woli pozostać w obecnych czasach.
Gert Hofmann prowadząc przez swoją powieść „Upadek ślepców”, prowadzi nas przez jeden dzień życia, życia ślepców. Stajemy się kimś z szóstki bohaterów, którzy zmierzają do celu, jakim jest uwiecznienie ich na płótnie malarza. To, że czujemy się jednym z nich spowodowane jest tym, iż zostały nadane imiona tylko czterem z nich, natomiast dwóch pozostaje bezimiennych. Daje to czytelnikowi pole do popisu dla wyobraźni i stawia go konkretnie w miejscu którejś z tych właśnie osób.
Cała grupa mimo swojej złożoności stanowi jedność. Mówią o sobie „My”, choć myślą, czują i żyją jak osoba pojedyncza. Powstają dwa światy, My – ślepi i Oni – normalni. My i Oni, tworzą rodzaj enklawy, gdzie obowiązują dwa różne prawa: prawo normalności i prawo ułomności. Jedno wyklucza drugie. Prawo ułomności lub mówiąc językiem potocznym, skrzywienie zwyczajności zostaje stworzone właśnie przez tych normalnych, wg których jakakolwiek dewiacja jest powodem do wykluczenia z grupy. Gert Hofmann ukazał to też między innym na zasadzie ukrytego porównania ze zwierzętami, gdzie występuje likwidowanie słabszych czy chorych osobników jako tych mogących osłabić gatunek. Pokazuje jak podobni są: człowiek i zwierzę; pies gryzie –– dziecko kopie – ptaki dziobią – ludzie kąsają słowami…
Ustawienie osoby czytającej jako jednego z bohaterów jest genialnym rozwiązaniem. Zakładamy bowiem, że powieść ta nie powinna być jedynie interpretacją sławnego obrazu Petera Brueghla „Przypowieść o ślepcach” i dopisaniem wątku do sceny upadku, ale ma również zaznajomić czytelnika z życiem wewnętrznym kogoś, kto został pozbawiony jednego ze zmysłów. Wiadomym jest, iż człowiek, aby w pełni funkcjonować musi mieć wszystkie zmysły sprawne. W przypadku braku któregokolwiek staje się zależny od kogoś. I właśnie co do tej zależności i chęci niesienia pomocy innych przekonujemy się sami już jako uczestnicy wyznaczonej drogi.
Bohaterowie podążają do konkretnego celu określonego już na samym początku powieści. Kierunek mają wyznaczony, droga ma być krótka i prosta. Pozostawieni sami sobie, zdani na łaskę innych i resztkę swoich zmysłów starają się za wszelką cenę dojść tam gdzie powinni. Zagmatwani w pory dnia, w przyrodę, głód, fizjologię chcą udowodnić światu, że są normalni. Walcząc z kalectwem, z samym sobą narażają się na śmieszność tylko po to, by zostawić po sobie jakiś ślad, po to by zaznaczyć swoje istnienie. Droga, jaką pokonują to symbol życia, cel – przejście przez nią w taki sposób, by zostać zapamiętanym. Najlepiej bez ułomności.
Podobnie przedstawił to Maurice Maeterlinck w dramacie „Ślepcy”, gdzie właśnie w finale pokazana została radość z potomka, który jak się okazuje jest pozbawiony kalectwa, czyli po prostu widzi i będzie funkcjonował jako normalny człowiek. Często kalectwo kojarzone jest z jakimś fatum czy klątwą, a więc urodzenie się dziecka zdrowego to forma fizycznego katharsis. U Hofmanna rod[…]m takiego oczyszczenia była być może właśnie woda, do której wpadają ślepcy w trakcie pozowania malarzowi.
Dopiero na kilku ostatnich stronach powieści książki znajdujemy odniesienie do obrazu Breughla i to tylko w domyśle. Nigdzie w całej książce nie ma nawet śladu wzmianki o nazwisku malarza, co może też sugerować, że powieść wcale nie powstała na skutek dzieła. Nawet fakt umieszczenia na okładce zdjęcia obrazu nie świadczy o jego wpływie na napisanie książki.
Książka jest kolejnym dziełem pisarskim opisującym ludzką ułomność i trochę jakby reklamą malarstwa Petera Brueghla. Nie sposób po jej przeczytaniu nie zapoznać się z dziełami malarskimi tegoż artysty. Wywołuje refleksje nad sensem życia, przemijaniem, jego celem, refleksje nad samym sobą. Dominują w niej wartości metafizyczne, które są ponadczasowe. Co po niej pozostaje? Inaczej postrzega się życie, inaczej ludzi i chyba inaczej siebie… A czy polecam? Polecam. Polecam tym, którzy nie rozumieją i boją się ułomności… Polecam tym, którzy drwią z kalectwa… Polecam tym, którzy boją się życia; A pryzmat współczesności? Będzie tylko potknięciem w czasie, kiedy czytelnik oślepnie od blasku metafor błądząc drogą, jaką jest życie.

 

Renata Piżanowska

Dodaj komentarz

Twój adres email nie pojawi się na stronie.