Podkowiański Parnas w „Aidzie”
Szymanowski i Iwaszkiewicz… Rok 1922 był dla obydwu niezwykły i pod wielu względami przełomowy: Karol w marcu 1922 wrócił z drugiego wyjazdu do Ameryki, utwierdzony w przekonaniu, że tylko w Polsce może żyć i tworzyć – i namowy przyjaciół, by pozostał i robił karierę za oceanem, nie zmieniły jego poglądu. W pracy ostatecznie zwrócił się w stronę nurtu polskiego, wyrastającego z inspiracji ludowych. Ukończył Słopiewnie – cykl pieśni z zauważalnymi nawiązaniami do muzyki podhalańskiej, do słów jednego ze skamandrytów – Juliana Tuwima. Stworzył je w znaczącej mierze daleko od Podhala, w Bydgoszczy, gdzie mieszkał kątem u rodziny. Swego mieszkania nie miał, szukał go dopiero, między innymi w Milanówku, bo namawiał go do tego przyjaciel, którego matka tam właśnie mieszkała.
Ten przyjaciel to drugi z bohaterów – Jarosław. Dla niego rok 1922 był jeszcze bardziej znaczący. Dokładniej – niemal pod każdym względem odmienił jego życie. Znany z sympatii do pięknych chłopców, zakochał się w pięknej pannie. Imigrant z Ukrainy, chudopachołek w cienkim paltociku, przecierający dopiero pierwsze literackie szlaki za sprawą grupy „Skamander”, nagle stał się członkiem jednej z zamożniejszych rodzin warszawskich, współposiadaczem gruntów w coraz bardziej znanym letnisku, cenionym w wysoko urodzonych towarzystwach bywalcem nie tylko „Adrii”, ale i ważnych salonów. A dniem cezury był 12 września 1922 roku, kiedy to w brwinowskim kościele Jarosław Iwaszkiewicz wziął ślub z Anną Lilpopówną. Świadkiem na ślubie był Karol Szymanowski.
Hm… Tak się życie ułożyło, że Szymanowskiemu przyszło tylko bywać świadkiem na ślubach lub drużbą na weselach. A mogło przecież być całkiem inaczej, zgoła odwrotnie: niewiele brakowało, żeby to właśnie on stał u boku pięknej Anny, a Jarosław podawałby im obrączki…
Bo przecież Karola poznała wcześniej niż Jarosława, gdy w czasie pierwszej wojny rodzina Lilpopów przebywała w Kijowie. Wiosną 1916 roku, w muzykalnym domu zaprzyjaźnionej z Szymanowskim rodziny Spiessów urzekły ją jego oczy i ujmujący uśmiech. No i rzecz jasna, muzyka. Zanotowała po latach w dzienniku, że wówczas o mało co się w nim nie zakochała. Oczywiście, miała wtedy ledwie 19 lat i była zafascynowana światem muzyki, jaki wtedy zaczęła poznawać, ale ta ogromna sympatia dla Szymanowskiego, którego uznawała za artystę par excellence, pozostała jej do końca życia.
Ciekawe, że wówczas był też w Kijowie – a nawet bywał w tych samych miejscach, tylko w innych terminach – Jarosław Iwaszkiewicz, młody, nieśmiały, w zniszczonych butach i dziurawym paltociku, dopiero aspirujący do roli współpracownika swego bogatszego kuzyna, Karola Szymanowskiego. Wszyscy troje – ale osobno – niebawem znaleźli się w Moskwie, gdzie Anna poznała swego pierwszego narzeczonego, początkującego poetę Krzysztofa Radziwiłła. Co prawda arystokratyczna rodzina zablokowała początkowo tę znajomość, ale w roku 1920, już w Warszawie, Anna Lilpopówna doprowadziła do oficjalnych zaręczyn – prawie zawsze osiągała to, co chciała…
Po niespełna dwóch latach za pośrednictwem znajomego muzyka i późniejszego wybitnego krytyka muzycznego Romana Jasińskiego poznała jednak Jarosława i zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia. Niebawem, na dziewięć dni przed planowanym ślubem z Radziwiłłem, zerwała zaręczyny i przedstawiła ojcu – i despotycznej ciotce – nowego narzeczonego.
Już po śmierci żony – na krótko przed własnym odejściem – Jarosław Iwaszkiewicz napisał opowiadanie Dzień lipcowy, w którym wspominał w narracji pierwszą wyprawę z Anną do Podkowy i ogromne wrażenie, jakie zrobiła na nim dzika jeszcze w znacznej mierze przyroda i malowniczość okolicy. Jeszcze nie wiedział, że niebawem zamieszka właśnie tutaj – najpierw sezonowo, potem na stałe. I że sam stanie się najbardziej znanym obywatelem Podkowy.
Po ślubie, na którym statecznych mieszkańców Brwinowa zadziwiali goście z kręgów „Skamandra”, Iwaszkiewiczowie wyjechali do Zakopanego, po drodze odwiedzając w Krakowie ciotkę Anny, Wandę Lilpopową. To w jej zakopiańskim domu na Bystrem umarł najbardziej znany w XIX wieku góral, Jan Krzeptowski Sabała, a ona sama należała do wybitnych postaci podgiewontowej stolicy. I dopiero po powrocie z tatrzańskiej podróży poślubnej Jarosław zobaczył po raz pierwszy willę, w której upłynęło dzieciństwo jego żony i w której miał przez pięć sezonów spędzać lato.
„Aidę” wybudował w 1900 roku Stanisław Wilhelm Lilpop. Był to domek myśliwski, stojący wówczas wśród gęstych lasów sosnowych i dębowych, będących fragmentem Puszczy Młochowskiej, pełnej dzikiej zwierzyny, głównego przedmiotu zainteresowania teścia Jarosława Iwaszkiewicza, znanego myśliwego. Czy już od początku nosiła tę nazwę? Nie wiemy zbyt wiele o muzycznych gustach Stanisława Wilhelma Lilpopa, ale oczywiście możliwe jest, że był miłośnikiem egipskiej opery Verdiego, wystawionej po raz pierwszy w Kairze w 1871 roku, a w Warszawie – w sześć lat później. Wiemy wszakże, iż Lilpop odbył wyprawę na wielkie safari, płynąc przez Kanał Sueski do Mombasy. Ale odbyło się to dopiero w roku 1910, w dziesięć lat po wybudowaniu podkowiańskiego dworku.
Tak czy inaczej, „Aida” powstała w czasach, gdy Podkowa jeszcze nie była Podkową, a jedynie częścią brwinowskiego majątku Lilpopów. Nazwa „Podkowa” pojawia się w dokumentach dopiero w 1909 roku, choć parcelacja majątku (pierwsze sprzedane parcele leżały przy południowej części dzisiejszej ulicy Lipowej, na terenie ówczesnej osady Stanisławów) rozpoczęła się już przed rokiem 1877. Architektura domu wskazuje, że właściciel od początku myślał o willi jako o miejscu letniej wilegiatury dla rodziny – niewykluczone, że wiązało się to z urodzeniem się jedynej jego córki Anny, która od czwartego roku życia wychowywana była bez matki.
Na przełomie XIX i XX wieku sezonowa zabudowa letniskowa, znana z lat wcześniejszych z Galicji, stawała się coraz popularniejsza także wokół Warszawy. Wille, inspirowane architekturą tyrolską czy ogólniej – szwajcarską lub alpejską, znane były oczywiście także w Zakopanem, co więcej – to właśnie z tym typem budownictwa, jako całkowicie sprzecznym z polskim charakterem i góralską tradycją, pod koniec XIX wieku zażarcie wojował twórca „stylu zakopiańskiego”, Stanisław Witkiewicz, nazywając go złośliwie Laubzegenarchitektur z powodu nadmiaru detali, kunsztownie wycinanych cienką piłką w deskach. Potem styl ten nazywano także „otwockim”. Inna rzecz, że w gospodarzu architektura spod Alp pewno nie wywoływała negatywnych skojarzeń, jako że rodzina Lilpopów wywodzi się ze styryjskiego Grazu.
Letnie pobyty Lilpopów i podejmowanych przez nich w „Aidzie” gości były poświęcone głównie wypoczynkowi, rozrywce dla dzieci i spacerom po lesie. Urządzano maskarady i dziecięce przedstawienia, zajadano się poziomkami i malinami, korzystano z kąpieli słonecznych i świeżego powietrza. Jak dotąd nie wiemy, aby uprawiano tam wówczas muzykę, choć nie jest to wykluczone, bo Anna była wykształcona w tym kierunku i pewno nie przerywała systematycznych ćwiczeń przez okres letni, ale może pozwalano jednak dzieciom i od tego
odpocząć. By jedynaczka nie była zbyt samotna (zwłaszcza, że jej matka, Jadwiga ze Stankiewiczów, porzuciła rodzinę), Stanisław Wilhelm Lilpop i jego siostra, wychowująca Annę Aniela Pilawitzowa dbali o towarzystwo rówieśników, o czym świadczą zdjęcia, na których Anna bawi się z innymi dziewczynkami.
Po ślubie Iwaszkiewiczowie zamieszkali wraz z ojcem Anny w Warszawie, ale lato spędzali właśnie w „Aidzie”. Dom był zaniedbany, zniszczony i w znacznej części obrabowany przez stacjonujących w czasie I wojny Niemców. Pierwszy sezon upłynął pod znakiem urządzania się, szperania po kątach rozległej willi, którą traktowano trochę jak stacjonarny wóz cygański. W tym moszczeniu sobie letniego gniazdka nie mogło zabraknąć starań o sprawy muzyczne – co sezon przywożono do Podkowy pianino, bo młodzi małżonkowie i ich przyjaciele nie wyobrażali sobie wspólnych wieczorów bez muzyki.
Można przypuszczać, że po dramatycznych latach wojennych Iwaszkiewiczowie i ich przyjaciele z przyjemnością uciekali od trudnych spraw codziennych na łono natury, a że w Podkowie modnie było się pokazać, latem w „Aidzie” bywało rojno i gwarno. Goście wywodzili się przede wszystkim z kręgów artystycznych, związanych z Iwaszkiewiczem, niekiedy z dalszej rodziny Anny. Niektórzy przyjeżdżali na kilka dni i mieszkali wtedy po cygańsku w jednym z nieurządzonych pokoi, albo, później, w pracowni Jarosława. Większość wpadała tylko na kilka godzin, korzystając z dobrej komunikacji: od roku 1875 Brwinów miał stację kolejową na linii warszawsko-wiedeńskiej, skąd do „Aidy” podążano spacerkiem lub powozem. Później – ale to już w czasach, gdy Iwaszkiewiczowie zamieszkali w Stawisku – było jeszcze wygodniej, bo w 1927 roku do Podkowy Leśnej doprowadzono linię Elektrycznej Kolei Dojazdowej.
Częstymi gośćmi byli tu skamandryci Antoni Słonimski i Jan Lechoń, redaktor „Wiadomości Literackich” Mieczysław Grydzewski, znajomy jeszcze z Ukrainy August Iwański i przede wszystkim najbliższy przyjaciel obojga małżonków, kompozytor Karol Szymanowski. W tamtych czasach właściwie bez mieszkania, gnieżdżący się kątem u rodziny, w pokojach hotelowych czy w pied-à-terre u przyjaciół, chętnie przyjmował zaproszenie do Podkowy, gdzie miał i doskonałą atmosferę, zarazem serdeczną i intelektualno-twórczą, i spokój na łonie natury.
– Karol zachwycał się widokiem lasu, dróżki pełnej poziomek, prowadzącej wzdłuż strumyka na ulubiony spacer, a zwłaszcza drogą prowadzącą z Podkowy do Brwinowa, owym prawdziwie polskim, szerokim, piaszczystym gościńcem wysadzanym starymi wierzbami, który do dziś nie dochował się w swoim owoczesnym, mazowieckim stylu. Karol, kiedy przyjeżdżał do Aidy, sypiał w moim gabinecie na historycznej czerwonej kanapie, w gabinecie tym pisałem Księżyc wschodzi i stało tam pianino, na którym Karol improwizował lub grał Wagnera – wspominał Iwaszkiewicz.
Poza muzyką i intelektualnymi rozmowami niewiele było w „Aidzie” rozrywek. Iwaszkiewicz wspomina, że jedynym sportem, jaki tam uprawiano, był stary angielski krokiet rozstawiony koło domu. Szymanowski zapalił się szalenie do owej gry, którą lubił jeszcze od czasów Tymoszówki. Ze Słonimskim, z moją żoną, z Rytardami, z kuzynem mojej żony, doktorem Lilpopem, grywał w krokieta całymi godzinami, przejmując się i gorączkując jak dziecko. Grywano z takim zapałem, że kiedy kończył się krótki jesienny dzień i zapadały ciemności, zapalano stołową lampę naftową i moja żona, chodząc z nią od kuli do kuli, oświetlała teren, dopóki gra nie została szczęśliwie dokończona.
Można przypuszczać, że i wiejskie położenie, i atmosfera przypominały Szymanowskiemu rodzinną Tymoszówkę – ostatnie miejsce, w którym czuł się nieskrępowany, bezpieczny i u siebie. Różnica była jedna, ale za to fundamentalna: Tymoszówka leżała na ukraińskich Dzikich Polach, gdzie nie było lasów, a choinki nie widziało żadne dziecko. Tu choinki wchodziły niemal do pokoju.
Wśród wspólnych przyjaciół Szymanowskiego i Iwaszkiewiczów szczególne miejsce zajmowało małżeństwo Heleny Rojówny i Mieczysława Kozłowskiego, znanego wówczas pod pseudonimem Jerzy Mieczysław Rytard. Ona, rodowita góralka spod Gubałówki, on – pochodzący z Krakowa poeta, z którym Iwaszkiewicz zaprzyjaźnił się jeszcze przez ślubem i z którym odbył pierwszą wyprawę do Zakopanego – oboje są współautorami libretta Harnasiów Szymanowskiego, dzieła, którego wstępne założenia omawiane były z Iwaszkiewiczem, pewno właśnie w czasie spotkań w „Aidzie”. Warto przypomnieć, że ciekawą i potrzebną książkę o Helenie Roj-Rytardowej napisała podkowianka, Yaśmina Strzelecka-Jachimska.
O tej pięknej i interesującej góralce tak pisał Jarosław Iwaszkiewicz: Samotność naszą w «Aidzie» podzielali z nami bardzo często, przyjeżdżając na całe miesiące ze swego Zakopanego, Miecio Rytard z żoną Elą. Czarująca ta osoba zżyła się z nami bardzo prędko i stanowiła prawdziwą atrakcję naszych jesiennych dni w zapuszczonej willi. Łatwość, z jaką oswoiła się z nie znanym jej dotychczas środowiskiem, świadczyła o starej kulturze, z której wyrosła ta chłopska córa – jeden z najpiękniejszych kwiatów Podhala, jaki zapewne istniał. Prostota, wesołość, inteligencja tej kobiety, połączone z naturalnym «dobrym wychowaniem», czyniły z niej towarzyszkę nie do zastąpienia. Moja żona, wyjeżdżając dla zdrowia w góry, zatrzymywała się u Rojów i w ten sposób istniał stały kontakt pomiędzy «Aidą» i Zakopanem.
Przyjaźń z Iwaszkiewiczami skłoniła Rytardów do kupienia – po sąsiedzku z „Aidą” – willi w Podkowie, zresztą za pieniądze pożyczone od przyjaciół. Długu nie udało się zwrócić, dom sprzedano, przyjaźń się skończyła, a małżeństwo rozpadło…
Inną, wspólną z Szymanowskim znajomą Iwaszkiewiczów, odwiedzającą „Aidę”, była paryżanka Helena Kahn-Casella, zakochana po uszy w kompozytorze i szukająca każdej okazji, by się doń zbliżyć, choćby tylko przez przyjaciół. Nie trzeba dodawać, jak dobrze wychowany Szymanowski cierpiał z tego powodu – nie mogąc powiedzieć, co myśli, i nie chcąc się przekonać do namolnej matrony.
„Aida” stanowiła miejsce nie tylko wypoczynku, ale także pracy. Wiele dzieł Iwaszkiewicza powstało właśnie tu, w całości lub w części, tutaj też w rozmowach z przyjaciółmi pisarz kreował koncepcje nowych książek. W dniach letniego wypoczynku pisał tu Zmowę mężczyzn i Księżyc wschodzi, z rozmów z Szymanowskim w „Aidzie” wynikło też podobno napisane wiele lat później Lato w Nohant. W „Aidzie” zaczął Iwaszkiewicz pracę nad opowiadaniem Brzezina, dokończonym blisko dziesięć lat później w pokoju gościnnym na piętrze zakopiańskiej „Atmy”. Jak już wiemy, w „Aidzie” rozpoczęły się długie dysputy na temat libretta baletu Harnasie Szymanowskiego. Wcześniej kompozytor prezentował tutaj przyjaciołom pierwsze szkice opery Król Roger, której libretto jest dziełem Iwaszkiewicza.
Także w „Aidzie” przemieszkiwał jeden z literackich przyjaciół Iwaszkiewiczów, związany może nawet bliżej z Anną niż Jarosławem – Jerzy Liebert. Otrzymał do dyspozycji pokój na piętrze, ozdobiony dwoma obrazami Witkacego (jeden z nich to znany portret podwójny, skradziony z muzeum na Stawisku i ostatnio odzyskany), gdzie pracował nad swoją poezją. Tam właśnie powstała między innymiLitania do Marii Panny, której dwa fragmenty (Dwunastodźwięczna cytaro… i Jak krzak skarlały…) Szymanowski wykorzystał, tworząc oratorium na sopran, chór żeński i orkiestrę. Dzieło miało swoje prawykonanie w roku 1933, dwa lata po śmierci Lieberta. Poeta wcześniej miał okazję słuchać, jak Szymanowski w „Aidzie” prezentuje komponowane właśnie inne oratorium – Stabat Mater:
– Wczoraj u Jarosławów był Szymanowski. — pisał Jerzy Liebert. — Grał nam swój jeszcze nie skończony utwór Stabat Mater, śpiewał przy tym (zresztą nieświetnie). Słowa przetłumaczone z łaciny przez Jankowskiego bardzo proste. Nie znam się na muzyce, kochanie, Jarosław mówił, że jest to bardzo piękne i zupełnie nowe u Szymanowskiego.
Szymanowski, jak można sądzić, w „Aidzie” znajdował chętnych słuchaczy także i przy innych okazjach. Piotr Mitzner wspomina, że jego szkolni koledzy znaleźli kiedyś na poddaszu „Aidy” dwa rękopisy nutowe z pieśniami wojskowymi Szymanowskiego z 1920 roku, co wywołało nostalgiczne wspomnienia u Jarosława Iwaszkiewicza, gdy przyniesiono mu je na Stawisko… Kompozycje powstały przed czasami spotkań w „Aidzie”, więc być może Szymanowski prezentował je tam po latach z okazji święta 15 sierpnia.
Co roku późną jesienią goście wyjeżdżali, Iwaszkiewiczowie (od 1924 w trzyosobowym składzie, bo urodziła się im córeczka Maria) pakowali niezbędne rzeczy, pianino wracało do Warszawy, a w zimowy czas można było tylko pomarzyć o letnich wieczorach wśród lasów – w „Aidzie” nie było ogrzewania. Sielanka podkowiańska trwała jednak tylko przez pięć lat. W roku 1927 położono kamień węgielny pod budowę nowej rezydencji, która otrzymała nazwę Stawisko. Rok później poeta z rodziną przeniósł się tam już na stałe i mieszkał w Podkowie aż do śmierci. „Aida” na długie lata poszła w zapomnienie i dopiero od 2011 roku za sprawą obecnego właściciela – Tadeusza Iwińskiego – zaczęła odzyskiwać dawny blask.
Tekst: Maciej Pinkwart
Fotografie: Renata Piżanowska i Archiwum Cyfrowe
(Pierwodruk: Podkowiański Magazyn Kulturalny, 2/66 (jesień-zima 2011)
W willi Aida odbywało się:
Europejskie Dni Dziedzictwa Kulturowego 2011
Tango Retro w Aidzie
Dodaj komentarz