Lutnie u świętego Stanisława
Romańsko-gotycko-renesansowy kościół we Frydmanie ma przepiękne i bardzo wypracowane barokowe wnętrze, które zawdzięczamy w dużej mierze jednemu człowiekowi – księdzu Michałowi Lorencsowi, który najpierw w latach 1751-1757 przebudował środek świątyni, wyposażając ją w charakterystyczne dla epoki decorum, a następnie w latach 1757-1764 dobudował od strony północnej unikatową ośmioboczną kaplicę Matki Bożej Loretańskiej,
wyposażoną w rokokowy dwustronny ołtarz, kilka figur starotestamentowych oraz, co było sprawą niezwykłą – osiem konfesjonałów, umieszczonych w niemal antycznych wnękach wokół ścian kaplicy. W czasie odpustów 16 lipca przybywali tu wierni z całej okolicy, mogli się wtedy wyspowiadać bez kolejki i przyjąć komunię po obu stronach ołtarza. Z konfesjonałów ocalał tylko jeden, ale za to ciekawy: jak mi zwróciła uwagę obecna na koncercie 30 sierpnia 2014 świetna przewodniczka zakopiańska Marta Wesołowska – na jego zaplecku znajduje się malowany na drewnie obraz, przedstawiający św. Jana Nepomucena, spowiadającego czeską królową Zofię Bawarską. Jak wiadomo, skończyło się to dla świętego fatalnie, bo nie zdradziwszy zazdrosnemu królowi Wacławowi IV tajemnicy spowiedzi, Nepomuk skończył w nurtach Wełtawy. Ale sobotni koncert oczywiście odbywał się w głównej nawie, więc z bocznej kaplicy przeszliśmy po miejscu, gdzie między kaplicą a nawą pochowany jest ksiądz Lorencs, do środka kościoła, gdzie przed prezbiterium na sporym podeście leżały instrumenty, a obok stały krzesła i pulpity dla wykonawców.
Najpierw jednak głos zabrał organizator festiwalu Rafał Monita, który mówił o idei imprezy i dziękował jej partnerom finansowym, głównie władzom Zespołu Elektrowni Wodnych w Niedzicy i kilku okolicznych banków, a także dyrektorce Zamku w Niedzicy Ewie Jaworowskiej-Mazur oraz dyrektorce Domu Kultury w Niedzicy Krystynie Milaniak – obie były obecne na koncercie, podobnie jak dwóch proboszczów z kościołów, goszczących festiwal. Gospodarzem sobotniej imprezy był proboszcz Frydmana, ks. Ludwik Węgrzyn. Wykonawcami koncertu byli Anna Kowalska i Anton Birula, lutniści wybitni i znani w Europie, którzy poznali się na studiach w Królewskim Konserwatorium w Hadze, a teraz mieszkają w Warszawie, gdzie Anton jest kierownikiem sekcji organów i instrumentów dawnych w Zespole Szkół Muzycznych im. Chopina (uczy też gry na lutni w Akademii Muzycznej w Bydgoszczy), zaś ich córka Alisa Birula chodzi do Zespołu Szkół Muzycznych im. Szymanowskiego przy ul. Krasińskiego w Warszawie i także jest wybitnym talentem lutniowym. Zespół Lute Duo przedstawił na początku trzy duety lutniowe z XVII w. Anna Kowalska grała na mniejszej lutni, Anton Birula na większej, co przypomniało mi podrzucone przez mojego przyjaciela-hungarystę Wojtka Salapskiego węgierskie powiedzenie o tym, że Bóg dlatego stworzył mężczyznę dużego i silnego, żeby nie bał się kobiet, ale jakoś Mu to nie wyszło. Bonmocik węgierski we Frydmanie był jak najbardziej na miejscu, jako że wieś ta do 1918 r. należała do Węgier. Były to dzieła Silviusa Leopolda Weissa, Henry Purcella i Johanna Sebastiana Bacha, którego Toccata BWV 540 (w opracowaniu własnym występujących artystów) zrobiła na mnie największe wrażenie. Potem Anna Kowalska zagrała Passacaglię E-dur Francisco Corbeta solo na niewielkiej gitarze barokowej, a Anton Birula przedstawił ciekawy utwór programowy Les Sylvaines Françoisa Couperina, w którym leśne duszki wywoływane były grą na długiej teorbie. Na zakończenie usłyszeliśmy trzy części suity (w oryginale klawesynowej) paryskiego kompozytora i gambisty Antoine Forqueraya – La Clement, Le Carillon de Passy, La Latour, wykonane wirtuozowsko i nastrojowo. Kościół był niezbyt pełen, publiczność cicha i spokojna, Anton Birula mówił ciekawie, ale dość monotonnie i sennie, a muzyka koncertu monograficznego (te same instrumenty, repertuar z tej samej epoki, ci sami wykonawcy) to zawsze pewne ryzyko przekształcenia wydarzenia artystycznego w uniwersytet, a muzyki w pigułkę nasenną. Mnie się akurat podobało, a XVII-wieczna muzyka w interpretacji lutniowej i gitarowej świetnie trafiała w mój jesienno-sentymentalny nastrój człowieka przepracowanego, dla którego koncert jest wspaniałym oderwaniem od tego co było przed nim i co będzie po nim… Ale z tyłu ktoś chrapał… Ożywiło się, i to bardzo, podczas bisów, których było aż trzy. Niespodzianką było przekształcenie duetu w tercet, bo Anton Birula wywołał do tablicy swoją córkę, a sympatycznie wyglądająca i ciekawie ubrana Alisa Birula siedząca w pierwszym rzędzie, przedtem spokojnie oglądająca coś na swoim smartfonie, poszła do zakrystii i wyszła z niej z malutką lutnią sopranową. Anton Birula powiedział, że jest to normalny instrument, a nie wersja dziecięca, choć na taką luteńka wyglądała. Alisa zasiadła między rodzicami i zagrała z nimi dwie nuty hiszpańskie, po czym koncert zakończył znów występ Lute Duo. Trzecia edycja festiwalu „Barok na Spiszu”, który zakończył się koncertem we Frydmanie, miała tak jak rok wcześniej cztery odsłony, ale tym razem tylko koncert otwarcia w Niedzicy był występem wieloosobowym (zespół Scepus Baroque), pozostałe były wybitnie kameralne (dwa duety, jeden solista). Wynikało to podobno z założeń programowych, w myśl których organizatorzy chcieli przedstawić kilka charakterystycznych dla baroku instrumentów: od głosu ludzkiego, z towarzyszeniem pozytywu, skrzypiec i dulcianu, czyli barokowego fagotu, przez rozmaite viole (w tym zaprojektowaną przez Leonarda da Vinci violę organistę), po lutnie. Zapewne było to też pochodną ograniczeń kosztów, choć sponsorów Rafał Monita pozyskał wielu, ale wiadomo jak wielkie są wydatki przy takiej imprezie. Dobrze, że festiwalowi towarzyszył ładnie wydany i merytorycznie ciekawy program, w którym poza sprawami repertuarowo-wykonawczymi znalazło się miejsce na prezentację historii i opisu wyposażenia wnętrz kościołów, gdzie odbywały się koncerty. Tym razem festiwal rozciągnął się na cały sierpień, ale koncerty odbywały się tylko w soboty. Dobrze, że „Barok na Spiszu” nabrał charakteru imprezy weekendowej, który jak sądzę dobrze sprawdza się w miejscowościach, dokąd właśnie na soboty i niedziele ludzie przyjeżdżają najczęściej. Może, gdyby finanse na to pozwoliły, powinno się rozciągnąć imprezę na soboty i niedziele, albo piątki i soboty. Byłem na wszystkich koncertach i w każdym uczestniczyło sporo osób, podjeżdżających samochodami z rejestracjami spoza naszego regionu. Świadczy to o tym, że festiwal spełnia ważną rolę w promocji Spisza jako ośrodka kultury. Trochę szkoda, że niezbyt wielu przedstawicieli ludności miejscowej zauważyło, że ich kościoły są – mogą być – wykorzystywane nie tylko jako miejsce rutynowego bywania na nabożeństwach.
Tekst: Maciej Pinkwart
Fotografie: Renata Piżanowska
Dodaj komentarz