Królowa Tatr
Trochę kłopotów ze znalezieniem wszystkiego: miejsca dojazdu, parkingu, kasy…
Zaskakuje mnie wszystko, bo kiedyś – dawno, dawno temu, jak byłem tu ostatni raz – odjazd był zupełnie w innej części miasta, a wszystko wydawało mi się prostsze, luźniejsze, mniej tłoczne, mniejsze. W wyjątkiem Góry – ta zawsze była majestatycznie ogromna. Dziś miejsce, skąd rozpoczyna się podróż na Łomnicę (Lomnický štít, Lomnitzer Spitze, Lomnici-csúcs…) to skrzyżowanie parkingu z łączką narciarską.
Ale koniec języka za przewodnika, poza tym przez Internet dało się kupić bilety, trzeba tylko je teraz potwierdzić i – co nas zaskakuje, ale na szczęście mamy jakieś „żywe pieniądze” – wykupić kaucjonowane blankieciki miejscówek, dla każdego po dwie. Wielkości karty kredytowej, plasticzki otworzą nam przejście najpierw do gondolek, potem do kabinki. Po powrocie wsadzimy je do automatu, który wytrzepie ze swego środka po dwa euro za każdą kartę. Mania miejscówek obejmie jeszcze trzecią, którą już bezpłatnie otrzymamy pokonując zwykłymi schodami ostatni odcinek – od górnej stacji kolejki do restauracji na szczycie. Na tej karcie będzie obowiązujący nas numer zjazdu: pobyt na szczycie Łomnicy ograniczony jest do 50 minut.
Wsiadamy do czteroosobowego, dość zgrzebnego wagonika, który w kilka minut zawozi nas do pierwszej stacji pośredniej, zwanej Štart. Pod nami kilka narciarskich tras zjazdowych, gdzie po sztucznym śniegu dość wolno, jak mi się wydaje, suną młodzi przeważnie adepci sztuki łyżowania, jak mówią gospodarze. Zaskakuje mnie, że mało kto zaznacza skręt wbiciem kijka, niektórzy narciarze w ogóle jeżdżą bez kijek, jak kiedyś mówiły dzieci. Równolegle cicho suną narciarskie kolejki krzesełkowe z kilkuosobowymi, chronionymi przed deszczem kanapami. W Štarcie przesiadka do nowoczesnej, jeżdżącej podobno zaledwie kilka miesięcy ośmioosobowej gondolki, która wywozi nas do wielkiej stacji narciarskiej w Łomnickim Stawie, czyli jak to się po tutejszemu mówi – w Skalnatym Plesie. Trasy narciarskie pod nami już bardziej strome, między coraz gęstszymi kosówkami pojawia się coraz więcej śniegu naturalnego, ale nie da się ukryć: wiosna na całego. Silny wiatr, który kołysał krzesełkami wyciągów na dole, tutaj odczuwalny jest już słabiej i w ogóle wydaje się, że jest dość ciepło. Wiadomo, inwersja – im wyżej, tym cieplej, bo chłodne powietrze opada w dół.
Ale z górnej stacji kolei gondolowej wychodzimy już na kaszowaty firn, nie bardzo wiemy, dokąd się mamy skierować, informacja raczej szczątkowa, wreszcie widzimy, jak czerwony wagonik kolejki na Łomnicę parkuje gdzieś w obrębie budynku, który jak się wydawało mieści przed wszystkim restaurację. No i rzeczywiście okazuje się, że dolna stacja trzeciego odcinka wjazdu znajduje się pomiędzy zapleczem restauracji (przez którą musimy przejść), a rozbudowanymi toaletami.
Do odjazdu mamy sporo czasu – widzimy jak nasz wagonik dopiero powoli opuszcza Skalnate Pleso i wznosi się na górujący nas nami, majestatyczny szczyt Łomnicy. Bo tu jest inaczej niż na Kasprowym Wierchu, gdzie wagoniki kursują na zmianę: gdy jeden jedzie na górę, drugi zjeżdża na Myślenickie Turnie. Na Łomnicę jeździ tylko jedna kabina, zabierająca 12 osób: wwozi, zabiera pasażerów z góry, zwozi, zabiera oczekujących w Skalnatym, wwozi… Trwa to trochę, ale za to można stanąć sobie w słoneczku, śledzić niespieszną jazdę wagonika na wiszącej w powietrzu linie i podziwiać strome, czarne zerwy Łomnicy. Jesteśmy na wysokości 1754 m n.p.m. Samego Stawu stąd nie widać, zresztą zimą nie ma w nim wody i jest równo zasypany śniegiem.
Za tzw. moich czasów jeździło się tu spod hotelu „Praha”, usytuowanego w miejskim parku miejscowości Tatrzańska Łomnica, i tu, przy Łomnickim Stawie tak samo jak dziś czekało się na swój wagonik do góry. A raczej – przeważnie się nie czekało, bo wjazd był zawsze bardzo drogi i po wypiciu piwa w restauracji Encian zazwyczaj schodziło się z powrotem, albo szło się Magistralą do Doliny Małej Zimnej Wody, czy do Zielonej Kieżmarskiej. Stara kolejka została zlikwidowana w 1999 r.
Podjeżdża wagonik, wsiadamy i wolno wznosimy się do góry. Pokonywana przestrzeń nie robi specjalnego wrażenia – może to przez brak podpór, może dlatego, że patrzymy przeważnie we wznoszące się przed nami czarne, granitowe ściany. Wznosimy się ponad 850 metrów w przeciągu niecałych dziewięciu minut.
Jesteśmy w samym środku Tatr Słowackich, ale jednocześnie w miejscu, gdzie narodził się polski mit tatrzański. 21 sierpnia 1802 lub 1804 r. wielki polski uczony Stanisław Staszic wszedł na szczyt Krapaka Wielkiego (jak nazywano wtedy Łomnicę) i spędził na szczycie całą dobę, zajmując się głównie badaniami nad magnetyzmem ziemskim. Był przekonany, że jest na najwyższym szczycie tatrzańskim (dopiero po 1860 r. uznano, że Gerlach jest wyższy), i był również przekonany (pewno tak mu powiedzieli spiscy przewodnicy…) że jest jego pierwszym zdobywcą (faktycznie Łomnicę jako pierwszy zdobył kilkanaście lat wcześniej Jakob Fabri, szewc z Kieżmarku). I wtedy właśnie Staszic skierował do Tatr apostrofę (opublikowaną w przeszło 10 lat później w jego Ziemiorództwie Karpatów…), która stała się potem mniej czy bardziej uświadomionym drogowskazem myślowym dla kilku pokoleń Polaków:
Te na zachód i północ aż ku morzom rozlegające się równiny są moją ojczystą krainą. Po niej rozpościera się najezdników gwałt. Ten, mniemając usprawiedliwić się drugim gwałtem, usiłuje przeistoczyć cny naród i zniszczyć pamięć i imię Polaków.
Wy, ogromne grobowiska przeszłych wieków! Wy, najtrwalsze pomniki dla wieków przyszłych, w niedostępną wzniesione wysokość, w obłokach utykając wasze szczyty, wy! zachowacie niezgubne imię Polaków. Żadnym gwałtem ludzkim niedosięgnione, wy zachowacie ten znak i podacie to wiekom następnym świadectwo, że pierwszy, co na tych waszych wystrychłych stanął rypach, był Polakiem.
Staszic ze szczytu Łomnicy widzi – może tylko w wyobraźni? – tereny polskie we wszystkich trzech zaborach. Austriacka Galicja – to naturalne. Góry śląskiego Beskidu, administrowane przez Prusy – bez wątpienia. Ale zabór rosyjski? Też nie ma problemu: jak wiemy choćby z Wesela Wyspiańskiego, granica znajdowała się tuż na północ od Krakowa. W prasie zakopiańskiej z początków XX wieku ktoś pisał, że ze szczytu Małołączniaka widział wieże Jasnej Góry, no, ale tu może w grę wchodzić cud, a ksiądz Staszic w cuda nie wierzył, tylko w naukę. I pewno ważniejsze dla niego było nie to, jakie części podzielonego kraju można zobaczyć ze szczytu Łomnicy, tylko skąd Polacy mogli widzieć Tatry. A mogli je widzieć ze wszystkich trzech zaborów, jako tę niezniszczalną chorągiew wolności Polski. Sam widziałem je z Miechowa! A panorama Tatr zamykająca horyzont w Panoramie Racławickiej to pewno licentia poetica, ale jakże charakterystyczna! Tatry jako symbol niezniszczalnej, potężnej jak one same Polski, jako najwyższy sztandar narodowy – ten sposób rozumienia Tatr przeniknął do twórczości polskich trzech wieszczów romantyzmu, z których żaden co prawda
nawet w pobliżu Tatr nie był, ale każdy wspominał o nich w swej twórczości – właśnie w tym symbolicznym, narodowym znaczeniu. I to myślenie zaczęło się przeszło dwa wieku temu tutaj, na wystrychłych rypach Krapaka Wielkiego, na którym właśnie stanęliśmy.
Jeszcze trzy czy cztery piętra po niemiło stromych schodach, które po wyjściu z wagonika trzeba pokonać na piechotę, przechodząc po drodze obok różnych pomieszczeń obserwatorium astronomicznego oraz instytutu hydrometeorologicznego i przez pomieszczenie bufetu wychodzimy na zewnątrz. Tłok spory, bo miejsca na szczycie mało, a wraz z nami podziwia widoki „zawartość” czterech kolejek, w dodatku kilkuosobowa ekipa fotograficzno telewizyjna akurat realizuje zdjęcia do – jak się później dowiemy – videoklipu do słowackiej wersji modnej piosenki Pharrella Williamsa Happy. W skład podziwianego widoku wchodzi zgrabna modelka, ubrana w kask, gogle, buty narciarskie i niewiele więcej. Przypomina mi się, jak podobne zdjęcia – choć nie ruchome, a do czasopisma – robili w latach 90-tych na szczycie Kasprowego Paweł Murzyn i Kazimierz Korzeniowski. Pismo się nazywało „Halo, Zakopane”, ukazywało się tylko przez kilka miesięcy, a ja byłem jego redaktorem naczelnym. Nasze modelki były bez porównania ładniejsze!
Ale przede wszystkim są góry. Jesteśmy na wysokości 2634 m, czyli tylko o 21 metrów niżej od szczytu Gerlacha, który widać na wprost nas, na przedłużeniu efektownej metalowej platformy widokowej. Zupełnie niepodobny do tego, jaki mam na wprost swojego okna w Nowym Targu! Po lewej rozpoznaję Sławkowski, po prawej Lodowy, blisko Durny, po drugiej stronie jak szałasy oglądane z wieżowca – szczyty Tatr Bielskich. Według Ivana Bohusza widać stąd przeszło 300 samodzielnych szczytów tatrzańskich. Widzę też pobliskie miasteczka: ich charakterystyczny dla Spisza, skupiony wokół namestia kształt przypomina o przeszło 700-letnim gospodarowaniu w nich Sasów spiskich, których po II wojnie światowej potraktowano jak niemiecką piątą kolumnę i wysiedlono, mimo iż zdecydowana większość z nich miała tu znacznie większe prawa osadnicze niż ci, co ich wyrzucali… Jak okrutnie niesprawiedliwa bywa historia, zwłaszcza ta, dziejąca się pod lufami karabinów…
Modelka, wykonująca różne szpryngle na platformie widokowej widać zmarzła, włożyła kurteczkę, robi sobie komórka sweet-focie i popija szampana w wysokim kieliszku, filmowcy wolą koniak. Restauracja i bar, które wydają się być głównym ośrodkiem na szczycie Łomnicy, oferują asortyment lepszy niż niejeden pub w Zakopanem. Poza pasażerami kolejki i filmowcami pojawia się na szczycie także grupka taterników, którzy właśnie skończyli tu wspinaczkę od Łomnickiej Przełęczy, dokąd zdaje się podeszli na nartach (wyciąg ze Skalnatego na przełęcz jest już nieczynny). Na szczyt Łomnicy nie prowadzą żadne szlaki turystyczne, nie można też z niej zejść na piechotę (dróg taternickich jest mnóstwo, ale tylko dla uprawnionych).
Przez głośniki wywołują nasz numer zjazdu, schodzimy do stacji końcowej, po drodze oddając miejscówkę, zjeżdżamy. W restauracji przy Łomnickim Stawie jemy obiad, starając się patrzeć tylko na góry, a nie na kilkunastoosobową grupkę Rosjan, raczących się przy sąsiednim stoliku sztakanami z wódką gruszkową, zapijaną piwem. Osobliwy gust. Raczej nie są narciarzami, na nudzących się biznesmenów też nie wyglądają. Są głośni i trochę się panoszą, nie sposób w tym momencie nie pomyśleć sobie o Krymie…
Słońce powoli chowa się za masywem Łomnicy, kiedy zjeżdżamy gondolką do Štartu, a potem do Tatrzańskiej Łomnicy. Zwracamy miejscówki automatowi, odbieramy po 2 euro. Drugim niewątpliwym zyskiem jest darmowy parking. I wrażenia z odwiedzin u Królowej Tatr, jak w XIX wieku nazywano Łomnicę.
Maciej Pinkwart
Ceny:
Tatrzańska Łomnica – Łomnicki Staw (Skalnaté pleso)
Tylko do góry – dorośli 12 €, emeryci i studenci 10 €, dzieci 8 €
Tam i z powrotem – dorośli 15 €, emeryci i studenci 12 €, dzieci 10 €
Łomnicki Staw – szczyt Łomnicy
Dorośli 24 €, emeryci i studenci 20 €, dzieci 17 €
A zatem dorosła osoba za wszystkie przejazdy i 50 minut na szczycie płaci 39 € (jakieś 165 zł). Plus 4 € zwrotnej kaucji.
Dodaj komentarz