Kasztel w Strażkach
Często jeździmy drogą z Podhala do Popradu, zwykle zresztą skrótem przez Tatrzańską Kotlinę, Matlary i Wielką Łomnicę, omijając Spiską Białą i Kieżmark. Warto raz na jakiś czas w Tatrzańskiej Kotlinie pojechać prosto, drogą nr 67. Już przed Spiską Białą pojawiają się reklamy kasztelu w Strażkach, do którego dojeżdżamy w jakieś 45 minut od Nowego Targu. Skręcamy w bramę dworu i zatrzymujemy auto na niewielkim parkingu przed wejściem do Muzeum. Kasztel należy teraz do Słowackiej Galerii Narodowej i ekspozycja prezentuje zbiory sztuki użytkowej – meble, porcelana, szkło, dywany, zegary i sprzęty liturgiczne ze Strażek oraz ze Spisza z okresu XV-XIX w., portrety XVII-XIX w., osobną ekspozycję poświęcono malarzowi Ladislavowi Medňanskiemu (1852-1919) i jego związkom ze Strażkami. Historyczna biblioteka gromadzona w kasztelu od czasów Horváthów liczy ogółem 8.500 tomów. Dla zwiedzających dostępna jest tylko część zbioru. W bibliotece prezentowana jest także wystawa, poświęcona dziejom kasztelu i Strażek. Urządzony wokół kasztelu park angielski jest cennym pomnikiem przyrody.
Muzeum czynne w okresie od 16 września do 14 czerwca od środy do niedzieli w godz. 10.00-17.00, od 15 czerwca do 15 września od wtorku do niedzieli w godz. 10.00-18.00.W 2014 r. wstęp jest wolny. Na dziedzińcu jest gdzie usiąść, pod zadaszeniem funguje restauracja, czy kawiarnia, renesansowe mury wypełnia dyskretna muzyka barokowa. Miło.
Od 1971 roku Strażki (Strážky) stanowią dzielnicę Spiskiej Białej, ale wciąż funkcjonują jako odrębne, świadome swej przeszłości miasteczko. Historycy datują początki osady na XII wiek, kiedy to miała być tutaj założona pierwsza warownia, strzegąca drogi do Polski. Wśród polskich badaczy istnieje przeświadczenie, że opodal miejscowości w wiekach XII i XIII przebiegała granica z Polską, a po sąsiedzku ulokowana była jakaś polska wieś, zaś w samych Strażkach był węgierski gródek, zwany Mons Castri. Także w XIII wieku miał w Strażkach stać klasztor templariuszy, ale zapewne to taka sama legenda, jak i poprzednie. Pierwsza pisemna wzmianka o Strażkach pochodzi z II połowy XIII wieku. Jak wiele okolicznych terenów – od XIV wieku okolica należała do rodziny Berzeviczych, zaś w 1556 roku zaczęli gospodarować tu Horváthowie, co przypomina nam dzieje zamku w Niedzicy i okolicznych wsi polskiego (obecnie) Spisza. Horváthowie byli właścicielami Strażek do początków XIX wieku, i to oni wznieśli obecny budynek kasztelu. Po nich pojawili się tu przedstawiciele rodu Csaký, a w II połowie XIX w. kasztel należał do wywodzącej się z Polski, węgierskiej rodziny Mednyánszkich. Mieszkał tu wówczas znany malarz-pejzażysta, który w zależności od koniunktur politycznych nazywał się László Mednyánszky lub Ladislav Medňanský. Ostatnią właścicielką była wywodząca się z Medňanských (siostrzenica malarza) Margita Czóbelová, po śmierci której w 1972 roku kasztel stał się własnością Słowackiej Galerii Narodowej.
Renesansowy kształt budynku widoczny już z daleka wyznacza wspaniała spiska attyka, nawiązująca zresztą do położonego po przeciwnej stronie szosy kościoła, a właściwie jego wolno stojącej wieży. Sam kościół, pod wezwaniem św. Anny, w założeniu gotycki, pochodzi z XV wieku, a w środku ma trzy ołtarze, z których najmłodszy, z 1524 roku, poświęcony Marii Pannie, nosi znaki pracowni Mistrza Pawła z Lewoczy.
Pierwsza sala prezentuje kolekcję okropnych portretów rodzinnych Horváthów-Stansithów. Jak później się dowiem, dzieci, o brzydkich twarzach pomarszczonych karłów, malowano pośmiertnie, na podstawie podobieństwa do babek… Natychmiast przypomina mi się Szatan z siódmej klasy Makuszyńskiego i opowiadanie profesora Gąsowskiego o tym, jak wędrowny pacykarz za jednym zamachem namalował kilka pokoleń właścicieli Bejgoły. Tutaj w zasadzie podobieństwa rodzinnego widać niewiele – poza szpetotą… Na tym tle wyróżnia się piękny, wąsaty Karol Csaký, którego potomkowie i kuzyni gazdowali w moim rodzinnym Milanówku… Portret jest autorstwa Jozsefa Čaučika. Skądinąd ekspozycja jest bardzo porządnie przygotowana, pokazuje rozwój sztuki portretowej od renesansu do romantyzmu, pewno to nie wina pracowników Galerii, że portretowane osoby urodą się nie odznaczały…
Uśmiechnięty przewodnik odwala pańszczyznę, zwiedzający kiwają głowami, w kolejnych salach pojawiają się mocno impresjonistyczne pejzaże i portrety Ladislava Mednyánszkiego, którego nazywają tu najwybitniejszym malarzem Europy środkowej. Dość dyskusyjne stwierdzenie! Wydaje mi się, że Gierymscy, Malczewski, Witkiewicz ociupinkę bardziej mi się podobają niż Mednyánszky i jego uczniowie i przyjaciele.
Ale nie można zaprzeczyć, że życiorys artysta ma ciekawy. Syn Edwarda Mednyánszkiego i Marii Anny Szirmayowej, urodził się 23 kwietnia 1852 r. w Beczkowie nad Wagiem. W różnych okresach historii jego nazwisko zapisywano albo z węgierska jako Mednyánszky, albo po słowacku: Medňanský. Na chrzcie otrzymał imiona Ladislaus Josephus Balthasar Eustachius, żeby zadowolić zacnych dziadków z obu stron. Ale dziadek Baltazar Szirmay, gospodarujący w Strażkach, miał na wnuka wpływ największy. Wielki pan i wielki poliglota, władał kilkunastoma językami, w tym także tureckim. Pochylał się nad każdym biedakiem w swoich rodzinnych włościach – ale niemniej chętnie uciekał od domowych problemów w dalekie podróże. To on skłonił wnuka do prowadzenia dziennika, ale niechętnie dzielił się treścią własnych zapisków – sam prowadził notatki po niemiecku i węgiersku, ale zapisywał je greckim alfabetem. Moim zdaniem, genialny pomysł!
Matka późniejszego artysty sama malowała i to ona skłoniła chłopca do ćwiczenia w tym kierunku. Podobno mały Vlado wcześniej zaczął malować niż mówić, w związku z czym trzeba było chować przed nim każdy względnie niewykorzystany kawałek papieru, bo miał bardzo dużo do przekazania w ten sposób… Po śmierci dziadka (1861) rodzina Mednyánszkich osiadła w Strażkach na stałe. Piękna okolica, park nad Popradem i wspaniałe pejzaże tatrzańskie fascynowały go więc od dziecka, ale z równym zainteresowaniem chodził po wsi i przypatrywał się pracy rolników i rzemieślników. Mimo tej ciekawości dla świata, pozostał do końca życia człowiekiem skrytym i nieprzystępnym. Od 1863 roku kształcił się w malarstwie – początkowo pod kierunkiem wiedeńskiego malarza-akwarelisty Tomasza Endera, dość niechętnie szkicując kopie antycznych rzeźb, jako że od dziecka pociągało go przede wszystkim malowanie pejzażu i portretowanie otaczających go ludzi. Eksternistycznie ukończył kieżmarskie liceum, potem zaczął studia na politechnice w Szwajcarii, ale po pobycie u stryja w Chorwacji, jesienią 1872 roku zdecydował się na studia malarskie. Drogą, znaną także z życiorysów innych środkowo-europejskich twórców podążył najpierw do słynnej „majsterszuli” w Monachium, gdzie studiował w latach 1872-73, czyli był kolegą Stanisława Witkiewicza i Adama Chmielowskiego, a potem w paryskiej Ecole des Beaux Arts u prof. Isidora Pisla. Po śmierci profesora, do którego się bardzo przywiązał, wbrew stanowisku rodziny wynajął atelier na Montmartrze i został „na paryskim bruku” na własnym utrzymaniu. Przez dwa lata maluje i uczy się, pozostając pod wpływem pejzażystów francuskich, przede wszystkim Julesa Dupré i Camille Cortota. Nawet wystawia swoje prace w Salonie. Później fascynuje go Pizarro, Monet, Sisley, Cezanne – impresjoniści i postimpresjoniści.
W 1877 roku
Mednyánszky wraca do Strażek, buduje sobie atelier i całkowicie poświęca się malarstwu. Domem rządzi wtedy jego siostra Miri, która usiłuje w tej odległej od centrów wysokiej kultury krainie stworzyć sztuczny świat sztuki, zapraszając na salony wybitnych przedstawicieli arystokracji, muzyki, sztuki i literatury. Władysław bliżej zaprzyjaźnia się wtedy z pisarzem Zygmuntem Justem, którego udatnie portretuje, a w zamian przyjaciel opisuje go szeroko w jednej ze swoich powieści, pod pseudonimem Lipót Czobor. Mednyánszky ma jednak naturę wagabundy i uroki statecznego życia w prowincjonalnym kasztelu pociągają go umiarkowanie. Wędruje więc między Strażkami, Bečkowem, Wiedniem, Budapesztem i Paryżem, gdzie zresztą przebywał najchętniej. Głęboko przeżywa śmierć rodziców (matka zmarła w 1883, ojciec – w 1895), a tematyka śmierci coraz mocniej przewija się w jego obrazach. Od 1900 roku bywa w Strażkach już coraz rzadziej, dzieląc swój czas między Wiedeń i Budapeszt. Właśnie w Wiedniu zastała go pierwsza wojna światowa, po której wybuchu mimo słusznego wieku 62 lat zgłosił się na ochotnika do wojska, gdzie działał jako… korespondent wojenny. Szkicuje oczywiście widoki z frontu i nie unika kontaktu z rzeczywistością wojenną, aż w 1916 roku zostaje ranny. Po niemal rocznej rekonwalescencji zgłasza się ponownie na front włoski, ale kontuzja się odnawia i wiosna 1918 roku zostaje zwolniony z wojska i odesłany do Strażek. Po okresie rekonwalescencji przenosi się do Budapesztu, tam znów sporo maluje, ale do zdrowia w pełni już nie powraca. Umiera w Wiedniu 19 kwietnia 1919 roku, ale pochowany zostaje w Budapeszcie.
W jednym ze środkowych pomieszczeń kasztelu, za gęstymi kratami uwięziona jest część wspaniałej biblioteki Horvathów. Pochodzi ona z najlepszego okresu w dziejach Strażek, kiedy to miejscowość w 1556 r. została podarowana przez cesarza Ferdynanda I Markowi Horvathowi-Stansithowi za zasługi w walkach z nawałą turecką. Jego syn Gregor zostawszy spiskim podżupanem założył tu w 1584 r. łacińską humanistyczną szkołę dla dzieci okolicznej szlachty, a biblioteka była owej szkoły największą chlubą. Już w momencie tworzenia była jedną z największych w północnych Węgrzech i liczyła przeszło tysiąc tomów, przeważnie po łacinie i niemiecku. Kolejni właściciele powiększali księgozbiór tak, że w XIX wieku, już po likwidacji szkoły, liczyła przeszło 8 tysięcy tomów w kilkunastu językach. Najstarszym przechowywanym tu dziełem jest Historia Naturalis Pliniusza Starszego, druk z połowy XVI wieku. Zawsze mi przykro jak książki są pokazywane w muzeach, bo przecież powinny być u ludzi. Ale jak długo jeszcze ludzie będą czytać książki, zamiast korzystać z e-booków, czy rozmaitego rodzaju ściąg czy abstraktów? Pewno już niedługo takie opasłe tomy będziemy widywać tylko w muzeach. Jedna z matek moich uczennic na literaturze w Szkole Artystycznej, skądinąd nauczycielka, usprawiedliwiając dziecko z nie przeczytanej lektury powiedziała mi, że zadanej książki w bibliotece nie było, no a ona przecież nie będzie kupować książki tylko po to, żeby dziecko ją przeczytało… Chodziło o powieść Umberto Eco…
Schodzimy po schodkach do parku nad Popradem. Cień między drzewami, na trawnikach galeria plenerowych rzeźb, wśród których spacerują pawie. Usiłuję namówić pana pawia do rozpostarcia pięknego ogona, ale oczekiwana erekcja nie następuje – jakoś nie mam widać zdolności przekonywania. Pewno nie umiem się zabrać do sprawy – ani cip-cip, ani taś-taś nie działa, ani skutkujące na indyki gwizdanie… Z parku doskonale widać sam kasztel i jego różne etapy historycznych dziejów. Ale i tak najbardziej efektownie prezentuje się obszerny parking między szosą popradzką a rzeką Poprad, ze stylowym, niby-renesansowym ogrodzeniem. Warto zatrzymać samochód i na półtorej godziny uciec od rzeczywistości XXI wieku.
Tekst: Maciej Pinkwart
Fotografie: Renata Piżanowska
Tekst i fotografie chronione prawem autorskim
Dodaj komentarz