Diabły na szachownicy

 

Późne popołudnie w Kościelisku. Sala Gminnego Ośrodka Kultury Regionalnej jeszcze prawie pusta. Oglądamy prace Adama Doleżuchowicza: rzeźby, obrazy na szkle, akwarele, instrumenty muzyczne… Za chwilę rozpocznie się wernisaż i wiem, że będzie prowadzony profesjonalnie i merytorycznie, a poza tym niezwykle kulturalnie (co tak rzadko się zdarza) przez dyrektorkę GOKR, Małgorzatę Karpiel-Bzdyk, a już samo to wystarczy, by odciągnąć uwagę od samej wystawy, a skupić się na rozmowie, którą pani dyrektor przeprowadzi z rodziną autora. Więc korzystamy z tego, że po drodze z Nowego Targu nie było tłoku, przyjechaliśmy wcześniej i podziwiamy wystawione dzieła.

Znałem, oczywiście, Adama Doleżuchowicza (1926- 2001), spotykaliśmy się głównie na posiadach w „Śwarnej” – sławnej świetlicy Związku Podhalan, gdzie grywał w kapeli, ale często także zabierał głos w ważnych dla regionu dyskusjach. Właśnie jako muzyk zapadł mi w pamięć najbardziej – nie tylko jako dobry prymista, lecz także organizator życia muzycznego, wieloletni kierownik artystyczny góralskiego Zespołu Regionalnego im. Klimka Bachledy. To właśnie „Klimki” wystawiły pierwszą góralską operę Jadwisia spod regli, do której libretto stworzył Julian Reimschüssel, a warstwę muzyczną wymyślił i zapisał (znał nuty!) właśnie Adam Doleżuchowicz. Czytywałem jego wiersze, za które niejednokrotnie bywał nagradzany na rozmaitych konkursach poezji gwarowej, wiedziałem też oczywiście, że zajmował się sztukami plastycznymi, ale chyba nigdy w tamtych latach żadnego z jego dzieł nie oglądałem. Teraz jestem pod ogromnym wrażeniem – fantastyczne i fantazyjne obrazy na szkle, a niemniej – niewielkie, ale bardzo precyzyjnie wykonane, polichromowane rzeźby przenoszą nas w świat oglądanych z przymrużeniem oka scen niby-religijnych, niby-góralskich, do nieba i do piekła, do stajenki betlejemskiej, stojącej pewno gdzieś w Dzianiszu, do Ostatniej Wieczerzy, może w poronińskiej karczmie, do raju, gdzie góralski Pan Bóg przestrzega przed zjedzeniem jabłka, a słuchają go góralscy Adam i Ewa, przy czym owa góralskość, z powodu kompletnego braku strojów manifestuje się u Adama poprzez kapelus z kostkami i starodawne złubcoki z wygiętym w łuk smyczkiem, a u Ewy – czerwone korale na szyi. Pan Bóg ma przy kapelusu orle pióro, co pewno przypomina, że żonaty nie był…

Majstersztykiem niebywałym są góralsko-diabelskie szachy, z niezwykłą precyzją wykonane i pomalowane, w kilku wersjach wymiarowych, kolorystycznych, a nawet historycznych. Nie możemy się od nich oderwać.

Małgorzata Karpiel-Bzdyk zaprasza na honorowe miejsca przedstawicielki rodziny – żonę artysty, Helenę Doleżuchowicz i jego córki: Bożenę Mickiewicz i Dorotę Zdyb. Zanim zacznie się ciekawa i doskonale prowadzona rozmowa o bohaterze wieczoru, dyrektorka GOKR czyta niezwykle urokliwy wiersz Adama Doleżuchowicza Wiyrchowo. To na pewno nie jest utwór, któremu można by przydać usprawiedliwiającą etykietę „poezji ludowej”: dobry formalnie, jest przy tym pełen autentycznej poezji i emocji, wyrażanych przez człowieka w pełni dojrzałego artystycznie i duchowo, który – jak dowiemy się potem z rozmowy z córkami autora – zaczął pisać już dobrze po 50-ce.

Blisko godzinna rozmowa z córkami i żoną Adama Doleżuchowicza przypomniała człowieka, którego życie nie było życiem artysty-pięknoducha, tworzącego sobie a muzom, tylko zakopiańskiego górala, dobrze wiedzącego o tym, że powinnością mężczyzny jest przede wszystkim zapewnienie odpowiednich warunków życia rodzinie. A więc – gdy były zamówienia – trzeba było kilkanaście godzin dziennie spędzać w warsztacie i wykonywać dla Zakopiańskich Warsztatów Wzorcowych nie koniecznie zawsze dzieła sztuki, ale także pamiątki czy przedmioty użytkowe. A jeśli nawet były to artystyczne szachy, to też była to ogromna mordęga: jak wyliczyła córka Adama Doleżuchowicza Bożena Mickiewicz jeśli zamówienie opiewało na 30 kompletów, to trzeba było zrobić nie tylko 30 regionalnie zdobionych pudełek-szachownic, ale także blisko tysiąc figur…

Bożena najwięcej mówiła jednak o twórczości artystycznej ojca, jako że sama poszła w pewnym sensie jego tropem: ukończyła Liceum Plastyczne im. Kenara w zakresie rzeźby, a potem zaczęła się specjalizować w malarstwie na szkle. I choć i sposób ujęcia, i podejmowana tematyka w jej pracach jest odmienna od tej, którą przez lata oglądała z domu, podkreślała, że pierwsze rysunki i szkice powstawały pod krytycznym, ale i fachowym okiem Adama Doleżuchowicza, który był jej pierwszym nauczycielem. Druga córka, Dorota poszła w sensie zawodowym w zupełnie innym kierunku (jest zawodowym kierowcą w Sztokholmie…), a – jak stwierdziła – artystyczne geny odziedziczone po ojcu drzemią na razie głęboko ukryte, ale niewykluczone, że jeszcze się obudzą…

Kontrapunktem do fascynacji ojcem-artystą, przejawianych przez obie córki (na wernisaż nie mógł dojechać syn – Adam-junior, który w największym stopniu kontynuuje prace seniora) były wypowiedzi ich matki – Heleny Doleżuchowicz. Dla niej wszechstronne zajęcia męża, które ceniła i doceniała (choć nie wszystko się jej podobno podobało) oznaczały przede wszystkim samodzielne realizowanie wszystkich domowych obowiązków, a ponadto – dbanie także o to, by Adam był zawsze gotów do występu: granie w kapelach, występy w zespole, konkursy muzyczne i gawędziarskie, wyjazdy – to dla niej była m.in. konieczność codziennego prania i prasowania płóciennych, góralskich koszul… Cóż, sztuka wymaga wyrzeczeń, nie tylko od artysty.

Wystawa twórczości Adama Doleżuchowicza w kościeliskim Gminnym Ośrodku Kultury Regionalnej potrwa do końca wakacji. Niektóre dzieła będzie można kupić. Warto znaleźć chwilę i podjechać na ulicę Nędzy Kubińca 76 – także i po to, żeby za darmo otrzymać sporą porcję talentu, poczucia humoru i umiejętności dystansowania się od nachalnej niekiedy rzeczywistości.

Tekst: Maciej Pinkwart

Fotografie: Renata Piżanowska

 

Dodaj komentarz

Twój adres email nie pojawi się na stronie.