Czysta forma i lekko przybrudzona treść. Prezentacja obrazów Witkacego w Atmie
5 czerwca 2015 w Atmie zaprezentowano pięć olejnych kompozycji malarskich Stanisława Ignacego Witkiewicza i trzy rysowane przez niego pastelami portrety Karola Szymanowskiego – dzieła, stanowiące własność Muzeum Narodowego w Krakowie. Pokazowi towarzyszył koncert – Piotr Kosiński grał I Sonatę fortepianową Szymanowskiego op. 8 dedykowaną Stanisławowi Ignacemu Witkiewiczowi – poprzedzony słowem wstępnym Małgorzaty Janickiej-Słysz,
po którym kurator pokazu, kustosz działu Polskiego Nowoczesnego Malarstwa i Rzeźby MNK Światosław Lenartowicz opowiadał – podobnie jak wcześniej kuratorka do spraw programowych Atmy – o przyjaźni Szymanowskiego z Witkacym i o prezentowanych dziełach malarskich Witkiewicza. Z okazji pokazu (będącego jednym z elementów Roku Witkiewiczów w Zakopanem) wydana została niewielka broszurka, sygnowana przez Lenartowicza, w której temat wykładu zawarty został w formie pisemnej, po polsku i po angielsku.
Wydawałoby się, że kwestie przyjaźni obu wielkich artystów, stanowiących poniekąd symbole Zakopanego z pierwszych czterech dekad XX wieku, jak również wzajemnych inspiracji w ich twórczości został już opisany na wszelkie możliwe sposoby i jedynym grzechem, jaki może obciążyć sumienia opowiadających o tym fachowców jest zanudzenie słuchaczy i czytelników powtarzaniem rzeczy powszechnie znanych. Jak się jednak okazało, nawet wybitni fachowcy powinni przed publikacją sprawdzić stan swojej wiedzy.
Małgorzata Janicka-Słysz powiedziała, że Karol Szymanowski poznał Witkiewicza-juniora w grudniu 1904 roku, kiedy to przyjechał do Zakopanego, by wziąć udział w koncercie organizowanym przez Stefana Żeromskiego. Światosław Lenartowicz pisze, że artyści poznali się w Zakopanem w 1904 r., gdzie Karol spędzał wakacje w pensjonacie „Nosal” prowadzonym przez Marię Witkiewiczową, matkę Stanisława”.
Szkoda, że państwo nie porozumieli się z sobą przed imprezą (… w grudniu, …spędzał wakacje), jeszcze większa szkoda, że nie sięgnęli do jakiejkolwiek fachowej literatury przedmiotu. Bo było tak. W lipcu 1904 roku przyjechał do Zakopanego z przyjaciółmi młody pianista Artur Rubinstein i zamieszkał w pensjonacie Władysławka (dziś: Czerwony Dwór) przy Kasprusiach. Poznał wtedy zaprzyjaźnionego z Karolem Szymanowskim skrzypka-amatora Bronisława Gromadzkiego, który zaprezentował pianiście kilka kompozycji Szymanowskiego. Rubinstein zapragnął natychmiast poznać wybitnego twórcę i wspólnie z Gromadzkim ściągnęli go do Zakopanego z Bayreuth, gdzie kompozytor uczestniczył w Festiwalu Wagnerowskim. Kilka dni później Szymanowski zjawił się pod Giewontem, zamieszkał przy ul. Kościeliskiej u Gromadzkiego i poznawszy Rubinsteina, zyskał w nim jednego z najserdeczniejszych przyjaciół i najwybitniejszych wykonawców swoich dzieł. Niebawem Gromadzki zaaranżował w restauracji Morskie Oko spotkanie, na którym przedstawił Szymanowskiemu i Rubinsteinowi innego swojego przyjaciela, młodego artystę Stanisława Ignacego Witkiewicza. Z początkiem września nowi przyjaciele się rozstali. Rubinstein opuścił Zakopane razem z Szymanowskim, jechali razem pociągiem do Krakowa, skąd pianista pojechał do Paryża, gdzie rozpoczęla się jego wielka, międzynarodowa kariera, Szymanowski zatrzymał się na kilka dni w Krakowie, skąd wrócił do rodzinnej Tymoszówki na Ukrainie, zaś Witkiewicz junior wyjechał do miejscowości Żabie (dziś Werhowyna) na Huculszczyźnie, gdzie mieszkał w domu zaprzyjaźnionego malarza, bywalca Zakopanego Karola Maszkowskiego.
Tę cześć, letnią, 1904 roku i ówczesnych kontaktów między artystami znamy z pamiętników Artura Rubinsteina Moje młode lata, Kraków 1986, monografii Harveya Sachsa Artur Rubinstein, Wrocław 1999 – obie pozycje cytowane obszernie w Korespondencji Karola Szymanowskiego, opracowanej przez Teresę Chylińską, Kraków 2007.
Tymczasem pod koniec lata 1904 stan zdrowia Stanisława Witkiewicza–ojca znacznie się pogorszył i zadecydowano o jego pierwszym wyjeździe na kurację do Lovranu nad Adriatykiem, gdzie od 24 października 1904 towarzyszył mu syn. Stanisław Ignacy spędzi tam z ojcem ponad dwa miesiące i wróci do Zakopanego dopiero z początkiem 1905 r. To z kolei wiemy dokładnie z publikacji Stanisław Witkiewicz, Listy do syna, Warszawa 1969.
Zatem nie było Stanisława Ignacego w grudniu 1904 r. w Zakopanem, kiedy to pojawił się tu ponownie Karol Szymanowski, który przyjechał tu (z Kijowa, z jednodniowym pobytem w Krakowie) w początku grudnia 1904 r. i zameldował się w domu przy Przecznicy nr 23, co wiemy z Listy gości, opublikowanej w „Przeglądzie Zakopiańskim” nr 1 z 1905 r. Rzeczywiście brał udział w występie charytatywnym (31 grudnia 1904), jednym z kilku, jakie od połowy listopada 1904 organizował Stefan Żeromski w willi Polanka (dziś mniej więcej tam jest restauracja Gabi, na rogu ul. Zamoyskiego i Makuszyńskiego). Opisuje to „Przegląd Zakopiański” w tym samym numerze, przytacza Teresa Chylińska w Korespondencji.
W styczniu 1905 r., kiedy młody Witkiewicz wrócił do Zakopanego, podczas spotkań z przebywającym wciąż pod Giewontem Szymanowskim obaj młodzi panowie postanowili razem pojechać do Włoch. Podróż trwała od marca do połowy kwietnia 1905 r. i nie prowadziła do Nervi, jak pisze Lenartowicz w broszurze, tylko z całą pewnością (też?) do Florencji i Rzymu (w Nervi Witkiewicz z ciotkami był rok wcześniej. We Florencji próbował się oświadczyć Ewie Tyszkiewiczównej…). Źródła: S. Witkiewicz, Listy do syna, St. Okołowicz: Dwie miłości Bunga, w 622 upadkach Bunga, Warszawa 2013.
Kuriozalna jest informacja Lenartowicza, że Szymanowski przebywał „na wakacjach” w 1904 r. w pensjonacie Nosal, prowadzonym przez Marię Witkiewiczową. Otóż aż do jesieni 1912 r. Witkiewiczowa z synem mieszkali w domu Jędrzeja Ślimaka przy ówczesnych Krupówkach 46 – mniej więcej tam, gdzie jest dziś restauracja Watra. Willa Nosal na Bystrem (tam, gdzie dziś jest wejście do Kliniki Centrum Medycznego UJ), owszem, już istniała w 1904 r. (wymienia jej nazwę M. Kowalewski w Kalendarzyku tatrzańskim 1904), ale pensjonat – zdaje się tylko letni – prowadzili w niej właściciele – rodzina Cieślów. Dopiero 8 lat później, po remoncie willi, Witkiewiczowie przeprowadzili się na Bystre, a Maria Witkiewiczowa w otwartym w Nosalu pensjonacie przyjęła pierwszych gości w październiku 1912. Byli to Jadwiga Janczewska z Mińska i Konstanty Lewicki z Poznania. Jeszcze w tym samym roku, w grudniu 1912, zamieszkają w Nosalu Helena Czerwijowska oraz Stefan Żeromski z rodziną.
Karola Szymanowskiego na przyjazd do Zakopanego – pierwszy po niemal 10-letniej przerwie – namówił znów prawdopodobnie Artur Rubinstein, który zdaje się pośredniczył w nawiązaniu zerwanych uprzednio stosunków między kompozytorem a Witkiewiczem. Szymanowski jeszcze 7 stycznia 1914 r. był we Lwowie, uczestnicząc w koncercie Rubinsteina, po czym planował kilka dni być w Krakowie i stąd pojechać do Zakopanego. Przyjechał tu 16 stycznia 1914 r., zatrzymując się początkowo w Hotelu Stamary, przy ul. Marszałkowskiej (dziś ul. Kościuszki 19). Kilka dni później przeniósł się do pensjonatu Marii Witkiewiczowej w willi Nosal. Źródła: Listy Stanisława Ignacego Witkiewicza do Heleny Czerwijowskiej, w opr. B. Danek-Wojnowskiej, „Twórczość” 1971/9, nowsze wydanie w: Stanisław Ignacy Witkiewicz, Listy, opr. T. Pawlak, Warszawa 2013; Listy gości w czasopiśmie „Zakopane” 1912-14; K. Szymanowski, Korespondencja, Kraków 2007, S. Witkiewicz, Listy do syna, Warszawa 1969.
O dalszym przebiegu tragedii w willi Nosal i Dolinie Kościeliskiej pisałem gdzie indziej i nie ma potrzeby tego powtarzać.
Zadziwiająca jest informacja Ś. Lenartowicza, iż znamy tylko jeden list Szymanowskiego do Witkiewicza (a żadnego napisanego przez Witkiewicza do kompozytora)… To że Lenartowicz nie zna, nie znaczy, że inni nie znają: jest tej korespondencji zadziwiająco mało, fakt, ale dwa listy zostały wydane (Stanisław Ignacy Witkiewicz, Listy, opr. T. Pawlak, Warszawa 2013), o innych wiemy ze wzmianek w opublikowanych również listach do żony (Warszawa 2005-2013) i z książki K. Dąbrowskiej Karol z Atmy (kilka wydań, w tym z 2007 r. firmowane przez Muzeum Narodowe w Krakowie).
O trzech eksponowanych w Atmie Witkacowskich portretach Szymanowskiego z 16 linijek tekstu w folderze towarzyszącym pokazowi dowiadujemy się tylko tego, kiedy (z grubsza) powstały i jakie reprezentują typy. W swoim wykładzie Ś. Lenartowicz mówił nam, że jest wśród nich jeden w typie E, czyli o dowolnej interpretacji modela, na którym Szymanowski wyłania się ze szczytów wyraźnie widocznych Czerwonych Wierchów. I rzeczywiście, obraz ten potoczne nazywany jest „Czerwone Wierchy”, co jest zupełną mistyfikacją: szczyty, wśród których widnieje głowa Szymanowskiego w najmniejszej mierze nie przypominają tego masywu – są ostre, strzeliste, niepodobne do kopulastych wzniesień Tatr Zachodnich. Ale też jest to po prostu symbol wysokości, może – wyniosłości Szymanowskiego. Ani z książeczki, ani z wykładu nie dowiedzieliśmy się nic o tym, że na obrazie tym mamy kilka dopisków, „udających” obce języki, a odnoszących się do piastowanej przez kompozytora wówczas godności rektora Akademii Muzycznej w Warszawie: „Fafoolized rector, Der Fafulte Rector, Nemjezöt meczgemöret, Il rectoro fafalizatto, Le recteur fafoulizé”. Rektor fafuła?
Nie dowiedzieliśmy się też nic na temat okoliczności, w jakich portrety te powstały, gdzie były rysowane, jak trafiły do Szymanowskiego i gdzie były przechowywane. Za szafą? Bo nigdzie nie widać na zdjęciach z Atmy, żeby wisiały na ścianach. Ba! Nie wiemy nawet, czy Witkacy kiedykolwiek był w Atmie. Wiemy, że był pod Atmą – kiedy zaproszony na wieczorek muzyczny przyszedł, żeby powiedzieć, że nie przyjdzie i wręczyć Szymanowskiemu kolejny list z wypowiedzeniem przyjaźni. Ale wiemy to z książki siostrzenicy kompozytora Karol z Atmy, a nie dowiedzieliśmy się na pokazie, ilustrującym rzekomo związki między obydwoma twórcami.
W publikacji, towarzyszącej pokazowi, czytamy: Muzyka zajmowała również ważne miejsce w systemie estetycznym Witkacego. Nie był w tej dziedzinie dyletantem (przecież sam komponował – znamy jeden jego zapisany utwór muzyczny). Znamy dwa zapisane utwory i obydwa (ze zbiorów Biblioteki Kórnickiej) opublikował z obszernym i ciekawym komentarzem Tomasz Bocheński, Witkacy i reszta świata, Łódź 2010. O innych kompozycjach Witkiewicza pisał Roman Jasiński (Zmierzch starego świata 1900-1945, Kraków 2008) i Ryszard Danek (Maszynopis w zbiorach Archiwum Augusta Zamoyskiego w Muzeum Literatury w Warszawie, cytat za: Stanisław Ignacy Witkiewicz, Listy II, opr. T. Pawlak oraz J. Degler i St. Okołowicz, Warszawa 2014, s. 151, przyp. 5). O obecności muzyki w twórczości literackiej Witkacego pisała ciekawie Barbara Forysiewicz, Witkacy i muzyka. Twórca – dzieło – recepcja, Gdańsk 2014. Szkoda, że nikt w czasie czerwcowego spotkania nie wspomniał o tym, że kontakt z muzyką Stanisław Ignacy miał z pierwszej ręki, i to od urodzenia (a nawet wcześniej…): jego matka, Maria z Pietrzkiewiczów, była profesjonalnym muzykiem, absolwentką warszawskiego Instytutu Muzycznego (teoria muzyki i kompozycja u Władysława Żeleńskiego, fortepian u Rudolfa Strobla) i zawodowo zajmowała się nauczaniem gry na fortepianie. Ba! W 1894 r. w Krakowie opublikowała Elementarz muzyczny swego autorstwa ze zdjęciem na okładce przedstawiającym małego Stasia, ćwiczącego na pianinie. Od maleńkości uczył się grać, a także komponował, o czym wspomina jego ojciec w listach do swojej rodziny.
W Atmie pokazano pięć kompozycji malarskich Stanisława Ignacego Witkiewicza, pochodzących mniej więcej z lat 20.: Martwa natura z zegarem, Kuszenie św. Antoniego I i II, Kompozycja z tancerką i Topielice. Szkoda, że w czasie wykładu i w broszurze Światosław Lenartowicz nie powiedział nic o zasadach Witkacowskiej czystej formy, wspierając się choćby własnymi słowami Witkiewicza i prezentując oddźwięk, jaki prace te wywoływały u tak znienawidzonych przez Witkacego krytyków jego sztuki.
W ostatnim akapicie publikacji kustosz Działu Polskiego Nowoczesnego Malarstwa i Rzeźby pisze:
Wydaje się, że Szymanowski „nie czuł” tego malarstwa. Wolał spokojne portrety rysowane przez Witkiewicza podczas rozmowy, być może o muzyce. Dlatego między innymi oleje Witkacego nie zagościły nigdy wcześniej w Atmie.
Chciałbym wiedzieć, skąd autor czerpie wiedzę na temat tego, jak odnosił się Szymanowski do malarskiej twórczości Witkacego i co wolał. O ile się orientuję, nie pisał o tym nigdzie, nikt też nie cytuje jego opinii na ten temat. Był wybitnym koneserem sztuki tradycyjnej i współczesnej, więc zapewne znał i czystą formę Witkacego. A czy wolał portrety? Cóż, tego nie wiemy. I nie na tyle je lubił, by eksponować je w swoim domu. Natomiast wątpię, żeby owe portrety powstawały podczas rozmowy: z opisów świadków wynika, że Witkiewicz raczej nie tolerował rozmów podczas rysowania portretów, bo go rozpraszały. A oleje Witkacego nie gościły wcześniej w Atmie – bo ich tu nigdy nie było za życia Szymanowskiego, zaś Witkacy o ile wiadomo, wystaw swoich dzieł w prywatnych mieszkaniach (poza komercyjnymi ekspozycjami u Wojciecha Brzegi) w Zakopanem nie robił. Natomiast myli się Światosław Lenartowicz także i w tym, że malarstwo olejne Witkiewicza prezentowane jest w muzeum Atma po raz pierwszy: w 1976 roku Muzeum Narodowe w Krakowie otrzymało od Barbary Korytowskiej z przeznaczeniem dla Atmy olejny portret Witkiewicza przedstawiający Eugenię Dunin-Borkowską, przyjaciółkę Stanisława Ignacego od wczesnej młodości, a później także zaprzyjaźnioną z Szymanowskim. Portret ten wisiał długo w Atmie w pokoju z fortepianem, potem zastąpiono go kopią (a oryginał znalazł się w Krakowie), na koniec zniknął z Zakopanego zupełnie.
Publikację Lenartowicza zamyka Wybrana bibliografia. Wybór raczej dziwny: nie ma w nim ani jednego opracowania listów Stanisława Ignacego Witkiewicza, Stanisława Witkiewicza i Karola Szymanowskiego, nie ma ani jednej pracy samego Witkacego na temat jego teorii sztuki, nie ma prac historyków sztuki… Jest wybitna monografia T. Chylińskiej Karol Szymanowski i jego epoka z 2008 r. – ale i Lenartowicz, i Janicka-Słysz nie zauważyli, że o pobytach kompozytora w Zakopanem Chylińska informuje (s. 116-120) zupełnie inaczej niż oni…
Czepiam się drobiazgów? Pewno tak, ale i firma Muzeum Narodowego, i ranga osób w jego imieniu występujących są na tyle znaczące, że powinny obligować do wiedzy i staranności na odpowiednim poziomie. Ale w końcu można – i pewno trzeba! – przyznać rację dyrektorce Muzeum Narodowego w Krakowie Zofii Gołubiew, która podsumowując wystąpienia swoich pracowników powiedziała, że ostatecznie muzykę i malarstwo łączy jedno: nie trzeba ich rozumieć, żeby się podobały.
Z tym, że w odniesieniu do wykładów raczej powinno się podobać to, co rozumiemy i co niesie w sobie rzetelną informację.
Tekst: Maciej Pinkwart
Fotografie: Renata Piżanowska
Dodaj komentarz