Czas Ewy Fortuny
Jest Zakopianką. Z tego płyną określone konsekwencje. Ba! Wychowała się niejako w cieniu Atmy, przez pierwsze 30 lat swego życia mieszkając obok dawnego domu Karola Szymanowskiego. To również nie pozostało bez wpływu na jej twórczość. Ale dała się poznać najpierw jako autorka romantycznych gobelinów, które z czasem stawały się coraz mniejsze, bardziej wysublimowane, stając się małymi obrazami o delikatnej fakturze, które można było pogłaskać jak ukochanego psa. Zaokienny pejzaż tatrzański był główną inspiracją artystyczną.
Potem pochyliła się nad szczegółem. Być może przez jej okno, skąd przepięknie widać koronkę panoramy tatrzańskiej, wpadł pierwszy jesienny liść i osiadł na pasteli z widokiem gór – i tam już został. Zaczęła tworzyć kolaże, w których początkowo na tle pejzażu umieszczała liście, zasuszone, ale wciąż kolorowe kwiaty, drobne ornamenty materialne. Potem jakby jej artystyczny zoom się powiększył: pejzażowe otoczenie znikło, stapiając się z tłem, a dzieło stawało się w coraz większym stopniu fragmentem kolorowej łąki, wydobytej z głębi fantazji i talentu artystki.
Potem pojawili się ONI. Wielcy zakopiańczycy, bywalcy Atmy i okolic, postacie, które wykreowały legendę zakopiańską, piękne kwiaty z bukietu zakopiańskich wspomnień. Ewa Fortuna obcuje z nimi tak, jakby przez okno swego domu wciąż oglądała galerię postaci, przechadzających się po ścieżkach ogrodu pana Karola. A więc jest jej kolażach naturalnie sam Szymanowski, i to w dwóch obrazach: jeden bardziej oficjalny, w kapeluszu i smutny, drugi – swobodniejszy, w rozpiętej koszuli, lekko uśmiechnięty – obie sylwetki wśród kwiatów, które kompozytor tak lubił. Na jednym obrazie między kwiatami znalazł się malutki wizerunek Sergiusza Lifara, tańczącego rolę Harnasia w Operze Paryskiej. Na innym obrazie inny muzyk – Mieczysław Karłowicz. Sylwetka wyjęta ze znanej fotografii, jaką zrobiono mu na szczycie Szatana, fantazją autorki została przeniesiona w głąb jakiegoś górskiego żlebu, gdzie Karłowicz w zadumie spogląda na nadnaturalnej wielkości goryczkę, rosnącą na stromym zboczu…
W górski pejzaż wmontowana jest także – skromnie, z boku – twarz właściciela dóbr zakopiańskich Władysława Zamoyskiego. W innych sceneriach inne postacie: Stanisław Witkiewicz wśród elementów zdobniczych i gotowych realizacji stylu zakopiańskiego, portrety jego kumotra Sabały, czy krzesnomatki małego Stasia – Heleny Modrzejewskiej tylko z delikatnym ornamentem roślinnym, Adam Chmielowski i Tadeusz Brzozowski wśród kwiatów i koronek… Symbole artystycznej i duchowej przeszłości Zakopanego, zatrzymane w czasie, który obłędnie szybko biegnie naprzód, ale dzięki talentowi artystki to, co ważne dla symboliki zakopiańskiej – zostaje na jej obrazach, dając nam szansę na pogłębioną refleksję nad tym, kim jesteśmy sami i ile zawdzięczamy tym, który się minęli, lecz ich dzieło nie przeminęło.
I kilkanaście takich prac znalazło tymczasową siedzibę w dwóch pokojach Domu pod Jedlami na Kozińcu, gdzie w ramach VII festiwalu „Muzyka na szczytach” 11 września 2015 otwarto wystawę Zapisane w czasie, urządzoną pod hasłem obchodów 45-lecia pracy twórczej Ewy Fortuny. Dzieła, usytuowane na drewnianych ścianach największego i może najpiękniejszego budynku, projektowanego przez Stanisława Witkiewicza, świetnie tu pasują i formą, i tematyką. Po przecież przez salonik reprezentacyjnej willi Pawlikowskich przewinęło się tak wiele legendowych postaci zakopiańskich, że inspirowane tymi wielkimi osobowościami kolaże są tu jak najbardziej na miejscu. Choć zapewne spośród bohaterów dzieł Ewy Fortuny jedynie Stanisław Witkiewicz i Karol Szymanowski bywali tu w dawnych czasach, może Tadeusz Brzozowski bywał w czasach nowszych – ale tu przecież nie chodzi o jakiś reportaż z życia zabytkowego budynku, tylko o uchwycenie ducha Zakopanego, który tu jest odczuwalny jak nigdzie indziej. Za oknami skaliste zerwy Nosala i inne elementy tatrzańskiego pejzażu, który był tak bliski Pawlikowskim (Jan Gwalbert – zdobywca Mnicha i Szatana, jeden z pierwszych taterników na szczycie Wysokiej i Łomnicy, badacz jaskiń w Dolinie Kościeliskiej, Michał – wybitny taternik, autor brawurowych przejść w rejonie Wysokiej i Gerlacha, Jan Gwalbert Henryk – taternik i narciarz, instruktor Kompanii Wysokogórskiej Wojska Polskiego…) i który jest wciąż obecny w obrazach i tkaninach Ewy Fortuny. Pamiętamy, że w tych właśnie pokojach Maria z Kossaków Pawlikowska, późniejsza Pawlikowska-Jasnorzewska pisała wiersze do swoich pierwszych tomików – a poetyckość plastyczna dzieł Ewy nam o tym także nie pozwala zapomnieć. Jedną z najpiękniejszych elementów scenografii Domu pod Jedlami są otaczające do drzewa i kwiaty (wspaniałe leluje!) – i to jest także wielka miłość artystki…
I to wszystko jest tak, jak z dobrą inspiracją góralską w dziełach Witkiewicza, Tetmajera czy Szymanowskiego: nie chodzi o naśladownictwo, chodzi o intelektualny i artystyczny zaczyn, na którym powstają własne, oryginalne, prawdziwie twórcze dzieła.
Na wernisażu było obecne może nie całe Zakopane, ale z pewnością jego najlepsza, górna część. I nie tylko Zakopane – pojawili się także tatrzańscy bywalcy z okolic, bliższych i dalszych. Wernisaż otworzył jeden z organizatorów festiwalu „Muzyka na szczytach” Tomasz Sztencel, w imieniu władz miasta przemawiał wiceburmistrz Wiktor Łukaszczyk, a piękny bukiet kwiatów wręczała naczelnik wydziału kultury Joanna Staszak. Byli plastycy, muzycy, historycy, kilku dziennikarzy i bardzo wielu wielbicielu talentu Ewy Fortuny – i jej samej: z pewnością jednej z najbardziej znanych i najbardziej lubianych artystek zakopiańskich.
Ewa Fortuna, ur. 1946 w Zakopanem, absolwentka krakowskiej ASP (dyplom 1970 w pracowni prof. L.Wajdy), członek ZPAP (od 1971), wieloletni członek Zarządu Okręgu Zakopiańskiego (1999-2002 – prezes). Pracowała jako projektant w Zakopiańskich Warsztatach Wzorcowych „Cepelia”. Tworzy tkaniny artystyczne, pastele, kolaże, łącząc niekiedy rozmaite techniki z fotografią i naturalnymi elementami roślinnymi. Jej prace znajdują się w Muzeum Włókiennictwa w Łodzi, Instytucie Wzornictwa w Warszawie, Muzeum Tatrzańskim w Zakopanem, Muzeum Jana Kasprowicza na Harendzie oraz w licznych zbiorach prywatnych w kraju i za granicą. |
Tekst: Maciej Pinkwart
Fotografie: Renata Piżanowska
Dodaj komentarz