Chopinowski tort na urodziny Szymanowskiego
Koncert Krzysztofa Książka w Atmie
Nie było tortu, ani kwiatów, podniosłych toastów i okazjonalnej lampki wina. Nikt też nie śpiewał „sto lat”, zwłaszcza że to byłoby wyjątkowo niestosowne: 3 października 2016 r. obchodziliśmy bowiem 134 rocznicę urodzin Karola Szymanowskiego. Prezentem dla jubilata, sprawionym przez Muzeum Narodowe w Krakowie był koncert, zorganizowany w rocznicę w zakopiańskiej Atmie. A cóż jak nie muzyka może najbardziej ucieszyć kompozytora? No, może jeszcze dobry koniak, grono bliskich znajomych, wspominki z przeszłości i plany na przyszłość, omawiane w dobranym towarzystwie. Ale nie można mieć wszystkiego, nawet jak się jest patronem muzeum. Mieliśmy muzykę i cieszmy się z tego.
Na koncert złożył się recital młodego, ale już dobrze znanego pianisty Krzysztofa Książka (ur. 1992) z Krakowa, który w Atmie występował już kilkakrotnie, uczył się u krakowskiego i bydgoskiego profesora Stefana Wojtasa (urodzonego w Zakopanem, dawnego ucznia Olgi Garbicz-Kulikowskiej w zakopiańskiej Szkole Muzycznej), a w minionym roku zasłynął bardzo udanym występem w ostatnim Międzynarodowym Konkursie im. F. Chopina, gdzie co prawda nie został zakwalifikowany do finału (zdaniem wielu – niesłusznie!), ale dał się zapamiętać z bardzo dobrej strony, jako świetny wykonawca mazurków i Fantazji f-moll, dobry kolorysta i doskonały technik. Nikt przeto się nie zdziwił, że właśnie dzieła tego kompozytora stanowiły większą część recitalu. Dwie duże formy Chopinowskie rozdzielone zostały bardzo znanymi i często w Atmie grywanymi pierwszymi czterema mazurkami z op. 50 Karola Szymanowskiego.
Zestawienie zapewne nieprzypadkowe, jak kilkakrotnie podkreślała prowadząca koncert dr Małgorzata Janicka-Słysz. Ale – dodajmy od siebie – tak często stosowane, że aż banalne. Bo czyż nie jest banałem – i to w dodatku mocno zwodniczym – stale powtarzana peryfraza, określająca Szymanowskiego jako drugiego po Chopinie polskiego kompozytora? Zawsze mnie ciekawiło, kto był zatem tym pierwszym po Chopinie… Zestawienie jest stosowne nie dlatego, że Szymanowski sporo inspiracji czerpał z Chopina, szczególnie w młodości – tak robili wszyscy twórcy polscy tamtych czasów. Tylko gospodarz Atmy bodaj jako pierwszy z twórców nie tylko „czerpał z…”, zachwycał się i unosił nad patriotyzmem mistrza, który ukrywał armaty w kwiatach, a aluzje patriotyczne – jak w Fantazji f-moll czy Scherzu h-moll – lokował w cytatach. Szymanowski podchodził do twórczości Chopina jako kompozytor, analizując métier twórcze „Frycka” i widząc w nim mistrza formy i techniki, a nie tylko dystrybutora narodowych wzruszeń. Podziwiając Chopina mimo jego polskości, widział w nim wszakże nie wzorzec do naśladowania, tylko przykład doskonałego warsztatu twórcy, świadomego celów i możliwości: własnych, jako kompozytora, ale także wykonawcy oraz odbiorcy, słuchacza. Fryderyk Chopin jest wieczystym przykładem, czym być może muzyka polska, a także jednym z najwyższych symboli zeuropeizowanej Polski – nie tracącej nic ze swych rasowych odrębności, a stojącej na najwyższym poziomie kultury europejskiej – pisał w 1925 r. Karol Szymanowski w swojej książce Fryderyk Chopin.
Krzysztof Książek rozpoczął swój recital od Chopinowskiej Fantazji f-moll op. 49 z 1841 r., a więc z okresu, kiedy przeszło 30-letni kompozytor był już w pełni świadomy swych możliwości i celów twórczych. Wstęp, w którym eksponowane są dwa główne tematy dzieła, zabrzmiał może zbyt mocno, do czego niewątpliwie przyczynił się osławiony już Atmowski fortepian, „nie umiejący” przemawiać ze spokojnym umiarem, tylko albo krzyczący jak na odpuście, albo szemrzący jak niezadowolony wyborca partii rządzącej. Jest to niewątpliwie instrument salonowy, ale przypomina taki mebel, którego płaską powierzchnię właściciele salonu wykorzystują do ustawienia tac z ciasteczkami czy szklaneczkami wina, rezonującymi własnymi niestrojnymi dźwiękami z tonem głównym – przecież branym w odpowiedni sposób przez grającego mistrza. Do tej symfonii niepatetycznej swoje trzy grosze dokłada zawsze fortepianowy stołek, skrzypiący jak reumatyk przy porannej gimnastyce w takt każdego poruszenia się muzyka. A przecież Krzysztof Książek nie ma specjalnie rozwiniętej muskulatury i nie jest zbyt dynamiczny w grze… W 1982 r. w Atmie grał Światosław Richter, który podczas próby przesuwał tam i sam fortepian, szukając miejsca, gdzie brzmienie byłoby najlepsze. Dzień później, w hotelu Kasprowy, gdy źle brzmiała mu jedna struna, w czasie przerwy w koncercie zdjął frak, podwinął rękawy i wspólnie ze stroicielem przez dwadzieścia minut rozbierał i poprawiał fortepian, by nie było żadnych zakłóceń w jego grze. Aż strach pomyśleć, co rosyjski temperamentny muzyk zrobiłby ze skrzypiącym stołkiem… Czy naprawdę jednej z najważniejszych polskich instytucji kulturalnych, Muzeum Narodowego w Krakowie, nie stać na kupno porządnego siedziska do fortepianu, które kosztuje bodaj 300 złotych?
Zakończenie utworu na tyle zachwyciło słuchaczy, że go nie zauważyli – do czego dopomógł sam wykonawca, po wybrzmieniu końcowego fortissimo nie wstając, a nawet nie zdejmując rąk znad klawiatury. Więc nikt nie klaskał, przeto Krzysztof Książek przeszedł od razu do Mazurków Karola Szymanowskiego. Skomponowane w połowie lat 20. XX w. w sąsiadującej z Atmą willi Limba są wspaniałym przykładem, w jaki sposób wielki twórca potrafi połączyć ogień z wodą w jedną harmonijną całość. Rytm trzyćwierciowy, charakterystyczny dla muzyki tanecznej Mazowsza i Kujaw oraz fortepian jako narzędzie wykonawcze zostały tu wykorzystane do artykulacji i oddania nastroju muzycznego Podhala, gdzie rytm 3/4 nie występuje (przeważa 2/4, rzadziej – 4/4), a fortepianów na halach raczej się nie widuje. Choć niemal nie znajdziemy tu cytatów z góralszczyzny (jest jeden, otwierający pierwszy mazurek, fragment góralskiej nuty, który tak się spodobał Szymanowskiemu, że sięgał do niego także i w Harnasiach, w IV Symfonii, a nawet w Stabat Mater), to jednak wielokrotnie kompozytor wykorzystywał typową dla góralszczyzny budowę melodii, opartej na gamie wywodzącej się ze starogreckiej skali lidyjskiej (z kwartą zwiększoną i obniżonym siódmym stopniem). Ostinatowe powtarzanie niektórych akordów w lewej ręce – takie fortepianowe basy – przeciwstawiane jest lirycznej niekiedy, a niekiedy skocznej melodii w prawej ręce. Szczególnie wyraźnie zabrzmiało to w czwartym mazurku (allegramente, risoluto), co odebrałem jako wręcz spór (żeby nie powiedzieć – przepychankę) między rubasznym, lekko podpitym Chopinem a lirycznym i intelektualnym zarazem Szymanowskim.
Fragment koncertu live
W wykonaniu Krzysztofa Książka jednak Chopin skazany był na wygraną, bo nie tylko ilościowo zdominował cały koncert, ale też jest – co nie dziwne u uczestnika Konkursu Chopinowskiego – widocznie bliższy pianiście, co wyraźnie pokazało się w trzeciej części recitalu, wypełnionej przez niezwykle romantyczną (choć klasyczną w budowie) czteroczęściową Sonatę h-moll op. 58, pochodzącą z 1845 r. Książek znakomicie skontrastował poszczególne części, zwłaszcza zaskakując nas żartobliwym, ulotnym i kunsztownie zagranym scherzem części II, pozwalającym wydobyć się słuchaczom z patetycznego nastroju części I (Allegro maestoso). Część III (Largo) po scherzu wydała się nieco nudnawa, ale za to finał (presto non tanto; agitato) znów nas uwznioślił i całość wywołała burzliwe oklaski, których efektem był może najsympatyczniej brzmiący tu, zagrany na bis mazurek z ostatniego, 62. opusu Szymanowskiego. I tu znów można było sobie przypomnieć, że nie cytaty z ludowych oryginałów stanowią o narodowym charakterze muzyki, tylko twórcza interpretacja ducha muzycznego narodu, owej rasowości, o której Szymanowski mówił bez jakichkolwiek intencji, właściwych teoretykom i prekursorom faszyzmu (jak Houston Steward Chamberlain) czy ich poronionym następcom spod znaku rodła i Chrobrowskiego mieczyka. Muzyka artystyczna nie musi koniecznie czerpać z folkloru – pisał Szymanowski – Charakter narodowy kompozytora nie polega na cytatach z folkloru, czego najwspanialszym dowodem jest twórczość Chopina. Jest co najmniej dużo przesady w tym „sięganiu do pieśni ludowej”, które mi przypisują … A gdzie indziej i znacznie wcześniej, bo już w 1910 r. krytykował brak gustu u publiczności lubiącej słuchać opery przerobionej przez pana X z „Zaczarowanego koła” z muzyką bronowickich oberków lub symfonicznego poematu Y-ka „Kaśka i Maciek”. Och, te wstrętne wycinanki, te oberki, te dana-dana, to przekleństwo naszej sztuki! Gdybyż mógł wiedzieć, że jego twórczość po latach – jakże niesłusznie! – stanie się dla wielu symbolem „ludowości w sztuce”! O tym wszystkim można było myśleć, słuchając mazurka, granego przez Krzysztofa Książka na bis w ten urodzinowy wieczór w Atmie.
Ale prawdę powiedziawszy, prawdziwie ostatnim bisem było Preludium deszczowe, które zagrała nam zakopiańska jesień po wyjściu z koncertu.
Krzysztof Książek w Atmie w marcu 2008 roku. Fragment koncertu live.
Tekst: Maciej Pinkwart
Fotografie: Renata Piżanowska
Dodaj komentarz