Ludwików dwóch, Piotr, Paweł, barok i rokoko…

Ludwik XV powinien być Polakom bardzo bliski, bo to on uczynił Polkę królową Francji, ale Maria Leszczyńska, matka dziesięciorga książąt, przeważnie dziewczynek, brzydka okropnie i równie okropnie dewocyjna, nie miała szans w konkurencji z licznymi królewskimi kochankami, wśród których na pierwszym miejscu stawiano wielce wpływową, wykształconą i zwyczajnie ładną markizę Jeanne Antoinette Poisson, znaną powszechnie jako Madame de Pompadour. Wbrew nazwisku (Poisson znaczy „ryba”…) była kobietą gorącej krwi, a wpływ na Ludwika miała szalony.

To podobno ona zaczęła w swoich rezydencjach tworzyć wystrój wnętrz, będący zarazem dziełem sztuki, jak również unikający ostentacyjnego przepychu, obowiązującego od czasów, gdy poprzednik Ludwika XV – Ludwik XIV „odkrył” i zastosował w swej wersalskiej rezydencji styl barokowy. Rokoko (od słowa rocaille, oznaczającego element zdobniczy w formie muszli, kogucich grzebieni czy płomieni) miało być skromniejsze, a zarazem piękniejsze od baroku. W tradycji rozumie się je jednak jako dalsze rozwinięcie barokowej przesady…

Rokokowa inicjatywa pani de Pompadour niewątpliwie wynikała z chęci odcięcia się od tradycji oficjalnego Wersalu, któremu można było przeciwstawić skromniejszą, ale sympatyczniejszą rezydencję Trianon, gdzie Ludwik XV czuł się lepiej niż na lustrzanych salonach pałacu, w którym straszyła za życia Maria Leszczyńska, a po śmierci duch jego poprzednika Króla-Słońce, który był jego… pradziadkiem. To znakomita sprawa – Ludwik XIV, nie myjący się całe życie, chorujący na wszystko, co zdołał złapać, lawirujący między żoną i kilkunastoma kochankami, wojujący ze wszystkimi dookoła – przeżył syna i wnuka, dożył lat 77, z których 72 spędził na tronie i uważany był za największego wówczas władcę świata – jest przez nas pamiętany głównie jako upudrowany bawidamek, tańcujący w sali lustrzanej Wersalu. I człowiek, dzięki któremu powstał barok… Więc Ludwik XV, chcąc odejść od tradycji pradziadka popierał następny styl – rokoko.

Jakie to myśli przychodzą człowiekowi do głowy nawet w kościele, gdy przyjdzie na imprezę za wcześnie i rozglądając się po rokokowym wnętrzu kościoła w Łapszach Wyżnych, pod wezwaniem świętych Piotra i Pawła, czeka (16 sierpnia 2014) na koncert festiwalu „Barok na Spiszu”!

Myślałem jeszcze, że umieszczanie w jednym ołtarzu (a nawet na jednej kartce kalendarza!) Piotra i Pawła, to jakby łączenie ognia z wodą: nie przepadali za sobą, jak się wydaje, dzieliło ich wszystko z wyjątkiem dwóch rzeczy: głębokiej wiary (u Pawła dopiero po nawróceniu) i porywczości. Ale to temat na osobne opowiadanie.

Ponieważ kościół w Łapszach Wyżnych po raz pierwszy gościł koncert w ramach spiskiego festiwalu, organizator imprezy, Rafał Monita zaprosił do wygłoszenia wstępnego wykładu o historii i wnętrzu kościoła najwybitniejszą znawczynię historii Spisza – Elżbietę Łukuś.

Elżbieta Łukuś

Elżbieta Łukuś

Wieś powstała jako odrębna miejscowość najprawdopodobniej w XV w., część ludności stanowili pasterze pochodzenia rusińsko-wołoskiego, nazywani Rusnakami, którzy mieli tu nawet drewnianą cerkiew, ale z nieznanych powodów opuścili wieś przed 1655 r. Katolicy wykorzystywali cerkiew do swoich modłów, a potem – obudowując ją początkowo kamieniami polnymi – wznieśli nową świątynię.

Kościół pod wezwaniem świętych Piotra i Pawła, z fundacji ówczesnego dzierżawcy dóbr niedzickich, barona Jana Joanellego w 1759 r. zaczął budować proboszcz Szymon Gorylewicz (także: Gorelowicz), wywodzący się z Kacwina, późniejszy proboszcz w Niedzicy. Wystrój wnętrza jest jednolicie rokokowy, a wyposażenie pochodzi przeważnie z lat 1760-1776 r.

W głównym ołtarzu, ufundowanym przez Joanellego w 1776 r. znajduje się obraz, przedstawiający świętych Piotra i Pawła (wśród artystów, zatrudnionych przy wyposażaniu kościoła, rachunki wymieniają malarza Ignacego Grima) oraz m.in. figury Bartłomieja, Judy Tadeusza, Szymona i Jana Chrzciciela, a także czterech ewangelistów. W zwieńczeniu jest rzeźba przedstawiająca Koronację Najświętszej Marii Panny. Lewy boczny ołtarz, autorstwa Jana Feega ma w środku płaskorzeźbę Marii Panny Niepokalanie Poczętej, flankowaną figurami świętych Elżbiety i Anny, z obrazem św. Jana Chrzciciela w zwieńczeniu, prawy dedykowany jest św. Mikołajowi, przedstawionemu w płaskorzeźbie, której towarzyszą figury świętych Augustyna i Ambrożego, a w zwieńczeniu obraz św. Sebastiana. Na północnej ścianie nawy usytuowany jest ołtarz św. Józefa z Dzieciątkiem z 1796 r., namalowany bezpośrednio na ścianie (tzw. iluzjonistyczny). U góry św. Jan Nepomucen, w szczycie ołtarza krzyż maltański, co może dowodzić, że kawalerem maltańskim był sam Joanelli. Przy wejściu od strony kruchty południowej – obraz Matki Boskiej z La Salette przypomina, że kościół jest pod opieką OO. Saletynów.

Elżbieta Łukuś, pięknie wyglądająca w regionalnym stroju spiskim, zakończyła swój wykład apostrofą do patronki muzyki świętej Cecylii, której wizerunek zdobi chór organowy i zaraz potem koncert się zaczął. Głównymi bohaterkami sobotniego spotkania były wiole – dwie starsze kuzynki dzisiejszej altówki: violetta i viola da braccio, a wykonawcami – altowiolistka z Krakowa Elżbieta Sajka oraz realizujący partię basso continuo niemiecki organista i klawesynista Kurt Georg Hooss, mieszkający teraz (tak jak Elżbieta Sajka, co nie jest przypadkiem!) w Wiedniu. Notabene – jako miłośnik wszechstronności w życiu i nauce chciałbym podkreślić, że Kurt Georg Hooss jest też fizykiem po studiach w Würzburgu, Sztokholmie i Getyndze, a doktorat zrobił na Wydziale Meteorologii i Geologii w Instytucie Maxa Plancka w Hamburgu. Koncertuje jako klawesynista, ale zarabia jako stroiciel fortepianów i historycznych instrumentów klawiszowych…

Wykonywana w Łapszach Wyżnych muzyka pochodziła przeważnie z okresu baroku, choć niekiedy formalnie zahaczała już o rokoko, co naturalnie nie miało formalnego znaczenia dla charakteru prezentowanych utworów, a jedynie stanowiło czasowe iunctim między brzmieniem a scenografią.

Pierwszy utwór był swojego rodzaju ewenementem. Jeszcze dziś, przy tak wielkiej feminizacji życia publicznego, a szczególnie kultury, wybitne kobiety–kompozytorki stanowią ewenement. W dawnej przeszłości w zasadzie w ogóle ich nie było. Aliści na przełomie XVII i XVIII w. we Francji działała renomowana twórczyni Elisabeth Jacquet de la Guerre (1665-1729) – komponująca i grywająca dla króla Ludwika XIV, na co dzień będąca damą dworu markizy Françoise de Montespan – słynnej metresy Króla-Słońce. W wykonaniu Elżbiety Sajki usłyszeliśmy jej świetną Sonatę nr 4 na violettę i basso continuo, realizowane przez Kurta Georga Hoossa na maleńkim klawesynie, wyprodukowanym współcześnie (2005) przez fabrykę Bernharda Balasa w Wiedniu. Solistka grała na pięciostrunowej violetcie, zbudowanej w 2010 r. przez Adama Bartosika z Myślenic, stanowiącej kopię weneckiego instrumentu z 1700 r.

Elżbieta Sajka

Elżbieta Sajka

Nieco przyciężka wydała mi się wykonana potem (na czterostrunnej altówce violi da braccio, także tego samego lutnika) Chaconne Johanna Henricha Schmelzera (1620-1680), ale wrażenie to minęło zupełnie przy pełnej uroku Sonacie G-dur op. 2 Williama Flacktona (1709-1798), gdzie szczególnie końcowe menuety przywodziły na myśl dworskie rozrywki ówczesnych dworów europejskich – Burbonów, Windsorów czy Hohenzollernów. Kolejna Chaccone, tym razem francuskiego kompozytora Louisa-Nicolasa Clérambaulta (1676-1749), wprowadzona niespodziewanie do programu, była typowym dziełem swojej epoki, ale moim zdaniem ustępowała technicznie kolejnym dwóm utworom: Sonacie C-dur niemieckiego kompozytora ze Szczecina Christiana Michaela Wolffa (1707-1789), oraz utrzymanej w tej samej tonacji Sonacie Christiana Podbielskiego (1683-1753), mało dziś znanego kompozytora pruskiego pochodzenia polskiego, działającego w Gdańsku, a pochodzącego ze znanej rodziny gambistów z Królewca. Ten utwór zresztą, który zamknął sobotni koncert, podobał mi się najbardziej.

Zapewne sobotnie trudności komunikacyjne, wywołane kompletnym zakorkowaniem zakopianki i znacznej części Podhala przez turystów, usiłujących korzystać z uroków Zakopanego i Szczawnicy spowodowały, że w kościele Piotra i Pawła w Łapszach Wyżnych było na koncercie sporo wolnych miejsc. Tym bardziej cieszy to, że znaczna część sponsorów Festiwalu nie poprzestała na sypnięciu groszem, ale aktywnie uczestniczyła w kolejnym już koncercie. Byli m.in. dyrektorzy Zespołu Elektrowni Wodnych Grzegorz Podlewski oraz Muzeum Zamkowego w Niedzicy Ewa Jaworowska-Mazur, wójt gminy Łapsze Niżne Paweł Dziuban oraz dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury w Niedzicy Krystyna Milaniak. Korzystanie z efektów własnego sponsoringu nie zdarza się zbyt często.

Tekst i fotografie: Maciej Pinkwart

Dodaj komentarz

Twój adres email nie pojawi się na stronie.